Niniejszy blog w żaden sposób nie wyraża stanowiska jakiejkolwiek instytucji, partii, organizacji, a jedynie osobiste przemyślenia i poglądy autora. Nie jest też żadnym "oficjalnym blogiem", zrobiłem go po to by się dzielić z Wami wszystkim, co mnie interesuje. Życzę wszystkim miłego czytania!

wtorek, 31 sierpnia 2010

Bliskie spotkania z Tomaszem Mertonem

Jeżeli kiedykolwiek znajdę się w stanie Kentucky, z pewnością odwiedzę klasztor trapistów Gethsemani. To tam 27 lat życia spędził jeden z największych myślicieli i mistyków XX wieku, Tomasz Merton. A każdy, kto zetknie się z jego działalnością i książkami, z pewnością już do końca życia nosił w sobie będzie słowa ojca Ludwika, bo takie Merton przybrał imię po wstąpieniu do zakonu.


 Merton w habicie trapisty (fot. Wikipedia)

Właściwie trudno nawet jednoznacznie określić jego przynależność narodową - urodził się we Francji, ojciec pochodził z Nowej Zelandii, matka była Amerykanką. Kształcił się w szkołach francuskich, angielskich i amerykańskich, na uczelniach tak sławnych jak Cambridge czy Columbia University. Imał się także wielu zawodów - wykładał język angielski, był reporterem, pracował wśród murzyńskiej biedoty. W młodości raczej niepokorny, nie stronił od rozrywek, dorobił się nawet nieślubnego dziecka (o czym nie wspomina w pierwszych książkach). Miał również brata Johna Paula, który zginął śmiercią lotnika podczas II wojny światowej.
Wpływ lektury pisarzy chrześcijańskich, rozmowy z duchownymi (także mnichem buddyjskim) i przykład wykładowców akademickich (Mark van Doren) z pewnością przyczyniły się, oprócz rzecz jasna innych czynników do przyjęcia przez Mertona chrztu w Kościele katolickim. Ale 23 - letni wówczas Thomas poszukiwał dalej, był to człowiek, który poświęcał się swoim ideałom totalnie i bez reszty. Po trzech latach zapukał zatem do bram klasztoru trapistów i został przyjęty na nowicjusza.
Trzeba wiedzieć, że trapiści to jeden z najbardziej wymagających zakonów. Obowiązuje ich prawie całkowite milczenie, ścisłe posty i całkowity brak własności prywatnej. Mimo tego Merton doskonale odnajdywał się w tym świecie, jakże innym od nowojorskich ulic. W Gethsemani szybko dostrzeżono jego talent literacki i mogły powstać jedne z najwspanialszych pereł literatury chrześcijańskiej: "Siedmiopiętrowa Góra" (biografia), "Znak Jonasza" (dzienniki), "Nikt nie jest samotną wyspą", "Nowy posiew kontemplacji" i inne. To bardzo inteligentna literatura, a jednocześnie przeniknięta autentyzmem, który bije w czytelnika od pierwszych stron. Szczególnie dwie pierwsze książki czyta się z otwartymi ustami, bo jest to po prostu świadectwo człowieka, który w pewnym momencie życia spotkał Boga i - choć przeciwko niemu się często buntował - ostatecznie odnalazł spokój.
Nawet śmierć Mertona nie była zwyczajna - zginął porażony prądem z niesprawnego wentylatora w hotelowym pokoju w Bangkoku gdy gościł w Tajlandii ze swoimi wykładami. Pozostawił po sobie jednak niesamowity dorobek i dziś zaliczany jest do wielkich klasyków duchowości. Trudno napisać wszystko o takiej postaci w jednej notce na blogu, zapraszam do sięgnięcia po książki!



sobota, 28 sierpnia 2010

Piękno zabytkowych pojazdów

Nigdy nie byłem wielkim miłośnikiem motoryzacji, ale dla wspaniałych, historycznych wozów mogę zrobić wyjątek. Samochody i motocykle na fotografiach to uczestnicy X Jubileuszowego Rajdu Pojazdów Zabytkowych "Nostalgia 2010". Na trasie tego rajdu znalazła się także Bestwina, wiec skorzystałem z okazji by zrobić trochę zdjęć.


W kolorze pomarańczy...


...i zieleni


Ciekawy okaz Triumpha


Zgadnij kotku, co mam w środku


Easy Rider


On jednak żyje


Pożarnicza Skoda z 1928 roku


Czysta elegancja


Jeden z bardziej oryginalnych samochodów


Mój dziadek miał kiedyś podobnego


Lata dwudzieste, lata trzydzieste...

czwartek, 26 sierpnia 2010

Świadectwo szkolne z 1930 roku

Początek roku szkolnego już niedługo i na pewno uczniowie nie mogą się go doczekać :) Zatem w "Chatce nad stawem" pojawia się akcent szkolny, czyli świadectwo końcowe z roku szk. 1929/1930. Dokument ten należał do mojej babci Heleny, której niestety nigdy nie poznałem, bo zmarła na długo przed moim urodzeniem. Ale zachowało się parę pamiątek, w tym właśnie to świadectwo. Jak widać babcia w pierwszej klasie była pilną uczennicą, jedyną czwórkę miała w pierwszym semestrze ze śpiewu.


Świadectwo szkolne mojej babci


Tutaj babcia Helena i dziadek Antoni niedługo po ślubie. Zdjęcie to jest połączeniem dwóch osobnych fotografii. Zazwyczaj mężczyzna znajdował się po prawej stronie.

Zmiana warty w Arlington

Ileż to ciekawych rzeczy może człowiek sobie na YouTube obejrzeć... Ja odkryłem interesujący filmik przedstawiający zmianę honorowej warty na Arlington National Cemetery w Waszyngtonie. Żołnierze pełniący tę wartę całymi dniami trenują elementy musztry, a przygotowanie munduru wyjściowego i butów zajmuje nawet kilka godzin. Nie ma prawa na tym mundurze znajdować się najmniejsza wystająca niteczka lub pyłek. Bardzo surowa jest także inspekcja broni, którą na filmie przeprowadza sierżant. Miłego oglądania. Pomyślcie dwa razy, zanim wstąpicie do specjalnego reprezentacyjnego plutonu 3 Pułku Piechoty Armii Stanów Zjednoczonych.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Jak przeżyć w "Mieście Boga"?

Są na świecie dzielnice, gdzie łatwiej zdobyć kokainę niż chleb, a widok dziesięciolatka z pistoletem w ręku nie jest niczym niezwykłym. W takie miejsca policja woli się nie zapuszczać, nieformalną władzę sprawują narkotykowe gangi... Kiedy ktoś nie akceptuje reguł gry, długo nie pożyje.
O takiej rzeczywistości opowiada film Fernando Meirellesa i Katii Lund "Miasto Boga" (Cidade de Deus) z 2002 roku. Obraz wyśmienity i wielokrotnie nagradzany, lecz mimo wszystko nie dla każdego widza z powodu swojego realizmu i licznych scen przemocy. Ale nawet w takim piekle na ziemi jest miejsce na realizację marzeń, do czego dąży młody chłopak "Kapiszon" pasjonujący się fotografią. Pewnego dnia jego zdjęcie przedstawiające gang brutalnego "Małego Zé" trafia na okładkę poczytnego dziennika i od tego momentu życie Kapiszona się zmienia.
Choć akcja filmu toczy się w latach 60 i 70 dzielnice nędzy w Rio de Janeiro niewiele się zmieniły.  (Tytułowe "Miasto Boga" to właśnie nazwa takiej dzielnicy). Widoczny jest kontrast pomiędzy brazylijską elitą, zamieszkującą w wielkich willach a światem dzieci ulicy. A tam gdzie kończą się reguły ustanowione przez prawo państwowe, trzeba wymyślić swoje własne, oparte na bezwzględnym posłuszeństwie narkotykowym bossom. Jak mówi jeden z bohaterów: awansujesz, kiedy ginie starszy koleś. Paradoksalnie jednak i w "Mieście Boga" młodzież przeżywa pierwsze miłości, chodzi na plażę, na tańce..stara się zapomnieć chociaż na chwilę o ciężkim życiu.
Serdecznie polecam ten film wszystkim kochającym ambitniejsze, niekoniecznie hollywoodzkie kino. Reżyserzy i aktorzy stanęli na wysokości zadania, a warto zaznaczyć, że sporo występujących w "Mieście Boga" osób to debiutanci. Moim faworytem jest Leandro Firmino grający "Małego Zé", choć i główny bohater "Kapiszon" (w tej roli Alexandre Rodrigues) wypada przyzwoicie.


Plakat filmowy. Na pierwszym planie główny bohater - "Kapiszon"


Jeszcze inny plakat

niedziela, 22 sierpnia 2010

Do zobaczenia w Soli

Dzisiaj pożegnaliśmy odchodzącego z naszej parafii księdza proboszcza Jana. Dziesięć lat to sporo czasu i nie da się ukryć, że jego posługa była także częścią mojego życia, pełną dobrej, owocnej współpracy. Piszę  zatem tę notatkę z prostej wdzięczności księdzu kanonikowi za wszelką okazaną pomoc, także wtedy, gdy w moim życiu zdarzały się trudne, smutne momenty. Za to, że patrzył na człowieka z wielką wyrozumiałością, potrafił cierpliwie rozmawiać na każdy temat i  zawsze podać dłoń. U boku ks. Jana służyłem do Mszy Świętej, w latach 2005-2007 redagowałem gazetkę parafialną, wreszcie przy jego wsparciu  wydałem książkę o kaniowskiej parafii.  To on pomógł mi zdobyć pierwszą w życiu pracę. Nigdy nie zapomnę  wyjazdów w góry i ciekawe miejsca Europy - na spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II w Rzymie, na Litwę i Ukrainę... a inni byli jeszcze w Lourdes i Medjugorje. 
Coś się kończy i coś się zaczyna. Do zobaczenia księże Proboszczu w parafii Sól, gdzie z pewnością wybiorę się w odwiedziny. To piękna miejscowość, w dzieciństwie jeździłem tam co roku na wczasy, więc trochę ją znam. A z lat 2000 - 2010 zostaną wspomnienia, fotografie i stojąca na półce książka z urodzinową dedykacją od księdza Jana...


Bóg zapłać za wszystko

sobota, 21 sierpnia 2010

Lekcja historii klasycznej

Jeden z lepszych utworów Jacka Kaczmarskiego. Słowa refrenu i zwrotek nawiązują do dzieła Juliusza Cezara "Commentarii de bello Gallico" znanego w polskim przekładzie jako "O wojnie galijskiej". Są to pamiętniki rzymskiego wodza opisujące kampanię wojenną w Galii (dzisiejszej Francji). Tekst Cezara to oczywiście absolutna klasyka piśmiennictwa i literatury wojennej, jest czytany na lektoratach z łaciny i z pewnością dostarcza wielu  informacji na temat przebiegu działań wojennych i zwyczajach ludów zamieszkujących Galię (chociaż o Asteriksie nie ma ani słowa:) Kaczmarski sięga jednak nieco głębiej, zestawia chłodną relację wytrawnego stratega z okrucieństwami wojny. Zupełnie inaczej bowiem wygląda ona na papierze, a inaczej - oczami żołnierzy i cywilów. Nie zapominajmy, że Jacek Kaczmarski pisał w konkretnej rzeczywistości politycznej i wielu dopatruje się w utworze krytyki totalitaryzmu i autorytaryzmu. Słowa ballady mogą również przemówić do sumień współczesnych polityków, przecież poezja słynnego barda z pewnością jest ponadczasowa i zawsze aktualna.

Tekst refrenu (Pierwsze zdanie pochodzi z pamiętników Cezara, drugie to słynne zawołanie rzymskich gladiatorów): Gallia est omnis divisa in partes tres, quarum unam incolunt Belgae, aliam Aquitani, tertiam qui ipsorum lingua Celtae, nostra Galli appellantur. O Ave Caesar, morituri te salutant!
Galia jako całość dzieli się na trzy części. Jedną z nich zamieszkują Belgowie, drugą Akwitanowie, a trzecią te plemiona, które we własnym języku noszą nazwę Celtów, w naszym Gallów. Ave, Cezarze, mający umrzeć pozdrawiają cię!

czwartek, 19 sierpnia 2010

Gospodarstwo pana Gascha

Witam serdecznie. Dzisiaj tekst już niektórym znany, ale warty przypomnienia, szczególnie przed Świętem Karpia Polskiego. Tym, którzy mieszkają daleko od mojej wioski, wyjaśniam, ze Adolf Gasch to dawny, habsburski dzierżawca majątku Kaniów, który zasłynął z wyhodowania popularnej odmiany karpia galicyjskiego, zwanego także polskim. Otrzymał za to złoty medal na wystawie rybackiej w Berlinie w 1880 roku.

Adolf Gasch, hodowca z Kaniowa w świetle tekstów źródłowych

Jak do tej pory, wiadomości na temat Adolfa Gascha, najsłynniejszego, obok ks. Prałata Antoniego Wieczorka, mieszkańca Kaniowa były bardzo skąpe. Opierały się głównie na przekazach ustnych, z których można było wywnioskować (poza, oczywiście, sukcesem na wystawie berlińskiej) iż był to dobry człowiek i gospodarz, hodował ryby oraz bydło.(T. Wolff, Karp jest nasz, w: Dziennik Zachodni w Bielsku Białej, 27 IX 2002 r, E. Furtak, A. Gasch z Kaniowa wyhodował karpia polskiego, http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35055,1101077.html Nieco więcej światła rzuca bestwiński kronikarz, Jan Grzybowski, akcentując fakt administrowania przez Gascha kaniowskim folwarkiem (filią dworu w Dankowicach). Grzybowski pisze: Dwór w Kaniowie był z dawien dawna administrowany jako folwark dworu Dankowic. Po wybudowaniu zamku został on wydzierżawiony wraz z folwarkiem na Mirowcu – Adolfowi Gaschowi w r. 1873. Następnym dzierżawcą dworu w Kaniowie i folwarku na Mirowcu od r. 1908 aż do 1924 był Henryk Hess, zaś w 1924 r. na mocy układów z rządem Polskim przeszedł na własność Akademii Umiejętności w Krakowie, która go wydzierżawiła w 1925 do r. 1930 Józefowi Niemczewskiemu, a tenże poddzierżawił stawy Janowi Hessowi. (Grzybowski J., Dziejopis, r.wyd. 1933 - maszynopis).  Rzeczywiście, Gasch objął Kaniów w r. 1873, potwierdził to osobiście w artykule, o którym mowa będzie dalej. (Trzeba jedynie dopowiedzieć, że w momencie objęcia w dzierżawę. Kaniów był już jednostką niezależną od Dankowic, tzw. „ekonomią”, czyli majątkiem rolnym z filią na Mirowcu -  Por. M. Tylza - Janosz, Działalność gospodarcza  i społeczna Habsburgów w dobrach żywieckich w XIX i XX wieku, Akademia Pedagogiczna w Krakowie 2009 r. ) Dokładne ramy czasowe życia gospodarza (1839 – 1915) podaje nam prof. Janusz Guziur w opracowaniu pt. Z dziejów hodowli karpia w Polsce, zamieszczonym w czasopiśmie Nasz Czas (J. Guziur, Z dziejów hodowli karpia w Polsce, Nasz Czas 4 (539), http://naszczas2002.tripod.com/058/ryby.html).  M. Tylza -  Janosz informuje jeszcze, iż Gasch w latach 1866 – 1871 był dzierżawcą dóbr Babica, Roków i części Witanowic koło Wadowic.



Plan folwarku Kaniów w roku 1909


 Mirowiec w r. 1909

Informacje te, chociaż cenne, wciąż nie wystarczały, by lepiej przybliżyć i wypromować postać Gascha. Zmieniono nawet jego imię na Adam, brzmiące być może poprawniej politycznie (Tak podaje Z. Bubak za J. Włodkiem) (Z. Bubak, Bestwina, Bestwina 2005, J. Włodek, Kraina stawów, Ziemia, 1956, nr 6). Tymczasem, przeglądając zasoby sieci Internet natknąłem się na dokumenty o przełomowym znaczeniu i tym ciekawsze, ze pisane ręką samego Gascha. Najważniejszy, najbardziej doniosły z nich, to pełny raport o stanie kaniowskich stawów i nowatorskich metodach hodowli ryb, przygotowany specjalnie na rolniczą wystawę w Berlinie (tekst, skan dokumentu z XIX w. jest w języku angielskim i pochodzi z amerykańskich bibliotek cyfrowych,  link: http://penbay.org/cof/COF_1880_XVIII.pdf oryginalny, niemiecki tytuł to: Die Teichwirtschaft auf dem Gute Kaniów, Bielitz 1880). (Oczywiście wrzucę  go na blogu po polsku w moim tłumaczeniu, ale nie teraz, zostawmy sobie tę przyjemność na później :)Co ciekawe, data wystawy na dokumencie amerykańskim jest o rok późniejsza – czyżby to po prostu błąd w druku? Dokument jest bardzo przekrojowy – na samym początku Gasch dokładnie opisuje Kaniów, osobno wymieniając nazwę Mirowiec i wyraźnie rozgraniczając te dwie jednostki terytorialne. Czytamy o położeniu geograficznym, powierzchni, a nawet występujących na terenie wsi rodzajach gleby. Później przechodzi do charakterystyki stawów, nie zapominając wspomnieć o Józefie Potyce, poprzedniku Gascha, zgermanizowanym Czechu. Ów Potyka urodził się w 1816 r., od 1873 przebywał na emeryturze. W latach 1846 – 1873 pełnił funkcję zarządcy rolnego w majątku arcyksiążęcym Dankowice (Archiwum Państw. Katowice Oddział w Żywcu DDŻ sygn. 1316.).  Był on, jak się zdaje, bardzo zasłużonym człowiekiem, gdyż Gasch zawsze wyraża się o nim z wielkim szacunkiem. Hodowca nadmienia nie tylko o swoim mistrzu, lecz również (nieco dalej) o zatrudnianych pomocnikach i stróżach, których jednak nie było wielu.
Niewątpliwie najbardziej rozpala wyobraźnię największe dokonanie Gascha, czyli uzyskanie cennej, mięsistej odmiany karpia galicyjskiego. Aby bardziej naświetlić sprawę, trzeba przywołać tutaj dwie historyczne postacie: morawskiego biskupa Jana Dubraviusa z Ołomuńca (1486 – 1553) i słowackiego hodowcy Tomasza Dubisza (Dubischa, 1813 – 1888). Dubravius uważany jest przez Czechów za odkrywcę tzw. systemu przesadkowania, czyli przenoszenia karpi w miarę ich rozwoju do kolejnych stawów. Napisał także pierwszy podręcznik stawowy (1547) (Guziur J, Z dziejów hodowli ryb na świecie. Cz. IV. Odkrycie przesadkowania przez Tomasza Dubisza, Magazyn Przemysłu Rybnego nr 3 (57) / 2007, s. 50.), gdzie znajdują się fragmenty dotyczące hodowli ryb na ziemiach polskich. Nieco dłużej trzeba się zatrzymać nad Dubiszem. Z pochodzenia był to Słowak, początkowo pracował w Wiedniu i innych austriackich ośrodkach. Następnie objął posadę arcyksiążęcego mistrza rybackiego w Landeku i Iłownicy w dobrach Komory Cieszyńskiej. Dubisz, jak pisze Guziur, przypadkowo wprowadził — wskutek wiosennego wezbrania rzeczki Iłownicy — nowy system przesadkowania, tj. stopniowego przenoszenia (czyli przesadzania) juwenalnych stadiów karpia do kolejno innych, wcześniej zalanych i żyznych stawów (przesadek I i II, a nawet III), z jednoczesnym rozrzedzaniem zagęszczenia ich obsady. Modernizacja chowu, dzięki skróceniu cyklu hodowlanego do 3 lat i zapewnienia dostatecznej ilości materiału obsadowego, przyniosła tam niedoceniany dziś wzrost produkcji rybackiej. Z powierzchni 545 ha stawów Dubisz uzyskiwał rocznie 66,7 tys. karpi o masie jednostkowej 2,2 funta (0,99 kg/szt), co dawało imponującą wtedy wydajność stawów 269 kg/ha (wobec wcześniejszej 20-100 kg/ha) (J. Guziur, Z dziejów hodowli karpia w Polsce, Nasz Czas 4(539), http://naszczas2002.tripod.com/058/ryby.html A zatem, mniej lub bardziej świadomie, zastosował techniki Dubraviusa w czasach nowożytnych.

Nie dość na tym – Dubisz dokonał jeszcze innego, ważnego odkrycia, przewrotu niemalże kopernikańskiego. W opozycji do starych metod, postanowił zarybiać stawy odwracając proporcje trących się samców (mleczaków) i samic (ikrzyc). Znalazł naśladowców, pisze przecież sam Gasch, że podążył za Dubiszem i umieścił w stawie dwa samce na jedną samicę. A wspominają o tym także inni autorzy. Przykładowo Karl Nicklas, w artykule Produkcja nowego narybku karpia (Erzengung von Karpfenbrut http://www.archive.org/stream/bulletinofunited031883unit#page/n1/mode/2up)  zauważył, że Gasch odrzucił stare sposoby myślenia i zacytował nawet fragment z jego pracy, odnoszący się do uzyskania 60 000 rybek. ( Podobnie Max von dem Borne (1826 – 1894, hodowca niemiecki), ten wspomina nawet o zdobyciu przez Gascha złotego medalu na wystawie w Berlinie w 1880 r. W jeszcze innym miejscu von dem Borne mówi: On [Gasch] zapewnia nas także, że tysiąc rybek z jego opisu, w półhektarowym stawie osiąga długość 20 cm (czasami 15 – 25) tego lata, kiedy po raz pierwszy ujrzały światło dzienne, nawet bez karmienia. (M. von dem Borne, Züchtet Karpfen! /Raise Carp!, http://penbay.org/cof/COF_1880_XXVI.pdf  - tłum. H. Jacobson). Widać więc, że zostawianie rybom większej ilości miejsca wychodziło im na dobre, pojedyncza samica składa przecież wystarczającą ilość jaj, wg von dem Borne nawet pół miliona. A i sam Gasch w szczegółowym, technicznym tekście Stawy – pożywienie i tarło karpia (A. Gasch, Beitrüge zur Fischzucht und Teiwirtschaft, Deutsche Fischerei Zeitung vol. VI /Pond culture – the food and spawning of carp, http://penbay.org/cof/COF_1883_54.pdf - tłum. H. Jacobson). podaje mnóstwo szczegółów dotyczących rozrodu, nie będziemy ich tu przytaczać, ale zainteresowani mogą skorzystać z odsyłacza.

W wyniku wymienionych wyżej oraz wspomnianych w załączonym tłumaczeniu zabiegów powstał nowy i silnie wygrzbiecony karp polski, zwany w swoim czasie galicyjskim. Można przypomnieć słowa Adolfa Gascha: Dążyłem do uzyskania ryby, w której znajduje się więcej mięsa, mającej dobrze wykształcone ciało – nie tylko poprzez zwiększanie wagi, lecz przede wszystkim proporcji między bardziej a mniej cennymi częściami karpia.


Pamiątkowy medal z wystawy rybackiej w Berlinie - źródło: http://www.coinarchives.com/w/lotviewer.php?LotID=686836&AucID=500&Lot=738

Ale przecież Gasch hodował nie tylko karpie – z tekstu dowiadujemy się, że trzymał u siebie bydło rogate, szczególnie krowy. W jednym z najlepszych, w mojej opinii, fragmentów artykułu, opisuje, w jaki sposób można uczynić ze stawu pastwisko i zbiornik kąpielowy dla krów. W mistrzowski, bardzo literacki sposób ukazuje oparte na wielostronnej korzyści współistnienie w jednym środowisku ssaków, ptaków, ryb, owadów i mikroorganizmów. Pouczając o metodach wykorzystania mułu jako nawozu wykazuje pośrednio troskę o właściwe żywienie zwierząt hodowlanych. Czytelnika może zaciekawić technika wdrażania swoistego płodozmianu, to znaczy po okresach trzymania w stawie ryb osuszania go i zamieniania w pole uprawne. Stosuje się ją i dzisiaj, zmieniają się jedynie technologie.

     Czy Adolf Gasch był człowiekiem wykształconym? Z pewnością,  nawet jeśli nie wspomina o tym wprost. Część wiedzy wyniósł na pewno ze szkół (Akademia Rolnicza w Hohenheim), ale też wiele z praktyki – nadmienia przecież o „niewprawnym piórze wprawnego rolnika”. Co do hodowli ryb, trzeba mu przyznać rangę eksperta i autorytetu, doskonale zapoznał się z osiągnięciami Dubisza i je udoskonalał. Interesował się chemią i geologią. Dowodzi tego powoływanie się na Justusa von Liebig, wzmianki o minerałach i wreszcie precyzyjny opis podłoża, na którym znajdują się stawy. Właściwości gleb znał z badań Ludwika Hohhenegera i prawdopodobnie opisów Jana Scheidlima (M. Tylza - Janosz, Działalność gospodarcza i społeczna Habsburgów w dobrach żywieckich w XIX i XX wieku, Akademia Pedagogiczna w Krakowie 2009 r). Starał się być na bieżąco ze stanem ówczesnej nauki, wręcz apelował do jej luminarzy o dzielenie się z rolnikami swoją wiedzą. Znał różnorakie rozwiązania XIX – wiecznej myśli technicznej (pług parowy).

Z pewnością posiadał tzw. „obycie w świecie” i znał języki. Oczywiście urzędowy niemiecki i prawdopodobnie polski, by komunikować się ze swoimi pracownikami i wcześniej z p. Potyką. Zwiedził Niemcy, przebywał na terenie dzisiejszych Czech, znajdujących się podówczas, tak jak Galicja na obszarze ówczesnej monarchii austro – węgierskiej. Podczas swoich podróży wykazywał się znakomitym zmysłem obserwacji. Oto przykład z jego zapisków: Przemierzając Europę Środkową, podróżni mogą często zauważyć w jej łagodnych dolinach groble stawów – niektóre z nich są dobrze zachowane i nawet porośnięte starymi drzewami, a inne bardzo zniszczone, od czasu do czasu zaorywane, podobnie jak płaski obszar stawów. Dość dokładnie opisuje też prace prowadzone na ogromnym stawie Rożemberk (Rosenberg). (A. Gasch, Beitrüge zur Fischzucht und Teiwirtschaft, Deutsche Fischerei Zeitung vol. VI /Pond culture – the food and spawning of carp, http://penbay.org/cof/COF_1883_54.pdf  - tłum. H. Jacobson).

Mówiąc współczesnym językiem, stwierdzilibyśmy, że był prekursorem ekologii. Opowiadał się przeciwko nadużywaniu sztucznych nawozów, stawiając na zachowanie naturalnej równowagi w przyrodzie. Dostrzegał bogaty świat mikroskopijnego planktonu, czynił wszystko, by było go jak najwięcej. W jego gospodarstwie nic nie mogło się zmarnować. Mułem użyźniał pola, wodna roślinnością karmił krowy, obsiewał wysuszone stawy koniczyną i różnymi rodzajami zbóż. Nie umacniał brzegów grobli kamieniami, ale zostawiał tam trzciny, by swoimi korzeniami chroniły wały przed uderzeniami fal i rozmyciem.

Swego czasu ktoś zadał pytanie: „Co by było, gdyby Gasch zastrzegł, opatentował swoje odkrycia?” Nie można odpowiedzieć jednoznacznie, być może nie przyszło mu to do głowy, albo po prostu nie chciał, napisał wszakże, ze pragnie dzielić się wiedzą z innymi rolnikami, a także brać od nich to, co najlepsze. W tej materii leżał mu na sercu bardziej postęp w swojej dziedzinie niż pieniądze, choć i nimi nie gardził, wielokrotnie wspominając o zyskach i sprzedaży. W każdym razie wykazywał się niesłychaną ambicją i perfekcjonizmem, wciąż przewija się w jego artykułach wątek nieustannego dążenia do doskonałości, lat żmudnych eksperymentów i przezwyciężania trudności doznanych od natury lub ludzi.

Od dziesięciu lat, z inicjatywy Centrum Kultury, Sportu i Rekreacji w Bestwinie oraz Sekcji Wędkarskiej Ludowego Klubu Sportowego „Przełom” Kaniów im. A. Gascha odbywają się obchody „Święta Karpia Polskiego”. W 2002 roku na terenach rekreacyjnych w Kaniowie postawiono głaz - pomnik upamiętniający działalność Gascha. Pomnik został poświęcony przez ks. Jana Mamcarza, proboszcza z Kaniowa.  Uważam, że należy podjąć wszelkie możliwe starania, aby spopularyzować wśród mieszkańców gminy Bestwina, regionu i całej Polski postać Adolfa Gascha. Dużą pomoc mogą okazać wszelkie możliwe instytucje. To postać wielka, a prawie nieznana, może warto byłoby przeprowadzić o nim lekcje w ramach zajęć szkolnych? Trzeba w dalszym ciągu badać teksty źródłowe, stopniowo oczyszczając wiedzę z wszelkich naleciałości, począwszy od przywrócenia prawidłowej pisowni imienia (Adolf, nie Adam). Jestem szczęśliwy, że ten skromny artykuł będzie choć niewielkim przyczynkiem do przywrócenia Gaschowi należnego mu miejsca w historii.


 Pomnik A. Gascha w Kaniowie


 Festyn w Kaniowie z okazji Święta Karpia (2009)

Na samym końcu ewangelickiego cmentarza przy ul. Piłsudskiego w Bielsku - Białej zauważamy skromną, czarną tablicę z napisem: Ruhestätte der Familie Adolf Gasch. Jeśli ktoś z Was przypadkiem lub całkiem świadomie znajdzie się w tym miejscu, niech zapali znicz i przez chwilę pomyśli o życiu i osiągnięciach tego, który rozsławił Kaniów  na cały świat.

 Grobowiec A. Gascha

Tablica w przybliżeniu

wtorek, 17 sierpnia 2010

Migawki z wakacji: Szczecin

Jeden tydzień tegorocznego urlopu spędziłem w pięknym, portowym mieście jakim jest Szczecin. Oczywiście najciekawsze miejsca utrwaliłem w pamięci aparatu, a teraz wrzucam tutaj kilka z nich, na wypadek, gdyby ktoś z Was także zamierzał spędzić trochę czasu w tamtych stronach


Bardzo ciekawa pompa


Gotycka katedra św. Jakuba


Wnętrze katedry


Miasto z lotu ptaka


Zamek Książąt Pomorskich


Maszt na środku ulicy


Miasto wieczorem...


W parku - jezioro Rusałka z fontanną


Nad Odrą


Słynna górka na ul. Kusocińskiego, gdzie nakręcono przebój Internetu - film "Ale Urwał". 
Byłem tam :)

niedziela, 15 sierpnia 2010

Krótki wpis z pamiętnika

Myślę, że dobrym pomysłem będzie zamieszczanie od czasu do czasu krótkiej, takiej trochę pamiętnikowej notki o tym, co u mnie słychać. Pomiędzy wiadomościami o książkach lub muzyce warto dodać także coś od siebie.
Po pierwsze bardzo dziękuję tym wszystkim którzy tu wchodzą i poświęcają chociaż kilka minut życia na wizytę u mnie. Cieszę się z każdych odwiedzin, tym bardziej że w realnym życiu ostatnio poruszam się głównie między pracą i domem, ewentualnie uczelnią i pomału kontakty z dawnych lat gdzieś uciekają. Poniekąd rozumiem, każdy ma swoje życie, ludzie zakładają rodziny i pracują, lecz przecież internet zawsze może pomóc w odnawianiu starszych przyjaźni i zawieraniu nowych. Na blogu można wyrazić siebie dużo lepiej niż w portalach społecznościowych. W pewnym momencie człowiek przestaje się już mieścić w formule dodawania kolejnych fotek i odczuwa potrzebę przelania nieco głębszych przemyśleń na papier czy też ekran monitora.
Za oknem deszcz i szare niebo, a jeszcze wczoraj były trzydziestostopniowe temperatury, z czego najbardziej zadowoleni byli chyba kajakpoliści rozgrywający Mistrzostwa Polski na naszej Żwirowni. Swoja drogą impreza ciekawa, na otwarciu gościł dwukrotny brązowy medalista olimpijski Grzegorz Kotowicz, do przemarszu ekip przygrywała zaś orkiestra z Kaniowa. Dziś za to burzowo! Czarne chmury chodzą dookoła, a do południa pioruny nie oszczędzały co wyższych punktów - podczas mszy zgasło światło i ksiądz odprawiał po ciemku, przypomniała mi się wizyta w rzymskich katakumbach. Ma to pewien urok, ciemność i płomyki świec pomagają w większym skupieniu.
Mam cichą nadzieję, że nie będzie kolejnej powodzi, ten i ubiegły rok upłynęły pod znakiem nawałnic i dużych opadów. Naszemu domowi bardziej zaszkodziła nawałnica ubiegłoroczna, gdy zalana była piwnica, garaże i w sporej części ogród. Teraz także jest trochę problemów, warzywa rosną marnie i wiele produktów trzeba kupować w sklepie po wysokich cenach. Dobrze chociaż, że są dobre śliwki  i będą winogrona. Druga połowa sierpnia to na pewno dość intensywny okres tak w pracy jak i w domu, więc na pewno nie mam powodów ani nawet czasu na nudę. Dobrze, że przed deszczami uporaliśmy się z trawą w ogrodzie. Krzysiek poleciał na trzy dni do Anglii, więc jeśli to czyta, pozdrawiam go z tego miejsca.
Zabieram się za kolejną książkę! Jest to "Dom Ciszy" Orhana Pamuka, noblisty z 2006 roku. Przydałoby mi się także podszlifować języki, szczególnie włoski, który zacząłem kiedyś na kursie. Niestety jak się nie trenuje umysłu, to on rdzewieje i potem ciężko jest wrócić do poprzedniego poziomu.
Co do planów na przyszłość nie będę ich na razie zdradzał, bo rzeczywistość jest dynamiczna - niekiedy człowiek planuje, a potem nie wychodzi. Albo wręcz odwrotnie, życie sprawia miłe niespodzianki.

P.S. Dziękuję wszystkim, którzy linki do tego bloga dodali na swoich stronach i portalach, jak również tym, którzy napisali do mnie różne miłe rzeczy. W podziękowaniu kwiaty z mojego ogrodu.


piątek, 13 sierpnia 2010

Warto posłuchać

Anti Babylon System – „Światło”

             Chciałbym Wam dziś przedstawić zespół działający już od dłuższego czasu na lokalnej – i nie tylko – scenie muzycznej i cieszący się coraz większą renomą wśród fanów reggae. Mowa o „Anti Babylon System”, formacji z Bielska – Białej. „ABS” istnieje od 2000 roku, a  swą pierwszą płytę zatytułował „Światło”.
            Muzycy zaangażowani w projekt nie ukrywają, że pierwszym i podstawowym celem ich działalności jest ewangelizacja, więc teksty, pisane w większości przez basistę Jacka Polczyka odnoszą się głównie do Boga i swoje źródła mają w Biblii. Jest to Ewangelia podana w bardzo przystępny sposób, bez natrętnego moralizowania, raczej na zasadzie przedstawienia osobistego świadectwa. „Światło” ukazuje drogę człowieka przez życie, od samotności i zagubienia (utwór „Jestem sam”), aż do spotkania z dobrym Panem („Przystanek Jezus”). Nie brakuje tu głębokich przemyśleń, ale jest również wiele miejsca na spontaniczną radość, po prostu dobrą zabawę. W końcu to reggae, a ta odmiana muzyki, rodem ze słonecznej Jamajki sama zachęca do pobujania się w jej rytmie.
            Docenić trzeba bogate instrumentarium zespołu i ciekawe pomysły na aranżacje piosenek. W roli wokalisty i gitarzysty doskonale spisuje się Paweł Kurz, na basie gra Jacek Polczyk, na perkusji Kamil Cudzich, instrumenty perkusyjne, tzw. przeszkadzajki obsługuje Łukasz Gibała, klawisze – Jacek Żur, a gitarę solową Jakub Kwaśniak. Chórki na płytę nagrała Katarzyna Rzadkosz. Skład jest zatem dość obszerny, to sprawia, że nikt kto sięgnie po album nie będzie zawiedziony.
            Skąd nazwa „Anti Babylon System”? Jak wyjaśniają muzycy, w symbolice reggae Babilon jest symbolem zepsutego świata, pełnego zła i przemocy. Szczególnie w księdze Apokalipsy miasto to oznacza grzech, bezprawie. Zatem teksty „ABS” radykalnie przeciwstawiają się złu, proponując słuchaczom Dobrą Nowinę i nadzieję na lepsze życie. Śpiewając zespół realizuje wskazania św. Pawła: „Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością ilekroć nauczasz”. (2 Tm 4,2).
            Na co dzień artyści związani są z bielską wspólnotą „Pójdź za mną” działającą przy zgromadzeniu Księży Pallotynów, lecz współpracują także z parafią ewangelicko – augsburską, gdzie, dzięki uprzejmości bpa Pawła Anweilera, odbywają się próby zespołu. Działalność „Anti Babylon Systemu” ma zatem wymiar ekumeniczny, skierowana jest do wszystkich chrześcijan, jak również do ludzi zagubionych, poszukujących. Świadectwo „ABS” jest autentyczne, wypływa z osobistych doświadczeń, nierzadko trudnych, dramatycznych, bolesnych, lecz ostatecznie znajdujących oparcie w Bogu, dobrych ludziach i muzyce.
            Kto do tej pory nie zetknął się z „ABS – em” na którymś licznych z koncertów, festiwali, ma szanse uczynić to słuchając przedstawionej powyżej płyty (wydanej bardzo profesjonalnie, z bogatą szatą graficzną, zdjęciami zespołu i tekstami) albo odwiedzając stronę internetową www.antibabylon.kdm.pl, gdzie możemy poczytać o historii grupy, koncertach, zapoznać się z próbką twórczości i obejrzeć galerię zdjęć. Nie trzeba być przy tym wielkim znawcą reggae, prezentowana przesłanie jest bardzo czytelne, a i muzyka ciepła i przyjemna, idealna do posłuchania w domu lub podróży, szczególnie gdy jesteśmy smutni, zmęczeni i potrzebujemy solidnej dawki pozytywnej energii.

Lista utworów: 1. Jestem sam 2. Jahwe Stworzyciel 3. Inny wymiar 4.Ja wierzę, że to Jezus 5. Przyjdź 6.Hymn wdzięczności 7.Jeruzalem 8.Upadł Babilon 9.Ska 10.Przystanek Jezus 


Okładka płyty


Koncert w Bestwinie



Teledysk do utworu "Jestem sam"


środa, 11 sierpnia 2010

Jabberwocky

Dzisiaj o wierszu i to bardzo niezwykłym wierszu. "Jabberwocky" Lewisa Carrolla znajduje się w książce "Alicja po drugiej stronie lustra". To wiersz zupełnie inny niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni, bo oparty jest na zabawie słowami, tworzeniu fantastycznych wyrazów, które, pomimo że nie do końca rozumiemy ich znaczenie, przenoszą nas do zaczarowanej krainy, gdzie żyją dziwne stworzenia i tytułowy, groźny Jabberwocky. W polskich przekładach, których jest zresztą całe mnóstwo, jest to "Dżabbersmok", "Dziaberłak", "Żabrołak", "Dziabrokłap" i inne.  Uwagę zwraca zwłaszcza najbardziej "zakręcona" pierwsza zwrotka opisująca różne baśniowe stwory. Ale w końcu Carroll był mistrzem gry wyobraźnią, wielu uznaje go za prekursora gatunku fantasy.
Warto wspomnieć, że w 1977 roku Terry Gilliam z grupy Monty Pythona nakręcił film pt. "Jabberwocky" inspirowany m.in.wierszem Carrolla.

Oto co mówi o "Jabberwocky" Wikipedia: Przekład tego wiersza stanowi problem dla tłumaczy, największe wyzwanie stanowi przetłumaczenie wymyślonych przez autora słów. Większość tłumaczących wymyśla własne słowa kierując się wyjaśnieniami znaczeń neologizmów podanymi przez Carrolla w treści książki, np. wyraz "mimsy" powstały z połączenia wyrazów "miserable" (ang. nędzny, nieszczęśliwy, żałosny) oraz "flimsy" (ang. lichy, marny) tłumaczono na "smutcholijny" (powstały z połączenia wyrazów "smutny" i "melancholijny"). Znaczenie tych "słów-walizek" tłumaczy później Alicji Humpty Dumpty w rozdziale VI powieści.

Poniżej oryginalny tekst i mój ulubiony przekład autorstwa Macieja Słomczyńskiego. Inne znajdują się tutaj: http://galaxy.uci.agh.edu.pl/~szymon/jabberwocky.shtml


Jabberwocky

Lewis Caroll

'Twas brillig, and the slithy toves
Did gyre and gimble in the wabe;
All mimsy were the borogoves,
And the mome raths outgrabe.

Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!

He took his vorpal sword in hand:
Long time the manxome foe he sought-
So rested he by the Tumtum tree,
And stood awhile in thought.

And as in uffish thought he stood,
The Jabberwock, with eyes of flame,
Came whiffling through the tulgey wood,
And burbled as it came!

One, two! One, two! And through and through
The vorpal blade went snicker-snack!
He left it dead, and with his head
He went galumphing back.

And has thou slain the Jabberwock?
Come to my arms, my beamish boy!
O frabjous day! Calloh! Callay!
He chortled in his joy.

'Twas brillig, and the slithy toves
Did gyre and gimble in the wabe;
All mimsy were the borogoves,
And the mome raths outgrabe.

Dżabbersmok
 

Maciej Słomczyński

Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.

"Ach, Dżabbersmoka strzeż się, strzeż!
Szponów jak kły i tnących szczęk!
Drżyj, gdy nadpełga Banderzwierz
Lub Dżubdżub ptakojęk!"

W dłoń ujął migbłystalny miecz,
Za swym pogromnym wrogiem mknie…
Stłumiwszy gniew, wśród Tumtum drzew
W zadumie ukrył się.

Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!

Raz-dwa! Raz-dwa! I ciach! I ciach!
Miecz migbłystalny świstotnie!
Łeb uciął mu, wziął i co tchu
Galumfująco mknie.

"Cudobry mój; uściśnij mnie,
Gdy Dżabbersmoka ściął twój cios!
O wielny dniu! Kalej! Kalu"!
Śmieselił się rad w głos.

Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.


A to "Jabberwocky" w wersji śpiewanej. Utwór wykonuje Donovan Phillips Leitch


wtorek, 10 sierpnia 2010

W parku miniatur

Zapewne większość ludzi z moich stron była już dawno na wycieczce w Parku Miniatur w Inwałdzie, ale mnie do tej pory ta przyjemność z różnych względów omijała (co może trochę dziwić, bo  wcześniej  zwiedziłem m.in. Legoland i Hansa-Park) Wreszcie w zeszłą niedzielę wraz z niewielką ekipą odwiedziłem to ciekawe miejsce, które stale się rozwija i rozbudowuje. Przybywają nowe budowle z Polski i całego świata, można także skorzystać z kilku atrakcji rodem z parków rozrywki - jak np karuzela, statek-huśtawka, mini rollercoaster czy spływ dziką rzeką, co zresztą najbardziej przypadło mi do gustu. Poniżej kilka fotografii.

Koloseum nieco pomniejszone. I rodowity Rzymianin, na co wskazuje koszulka


Akropol. Z tyłu dzwonnica na placu św. Marka w Wenecji. Jak widać, z Grecji do Włoch niedaleko


Weneckie kanały. W prawdziwych woda nie jest tak czysta. Uwierzcie.


Albo ja urosłem, albo Bazylika św. Piotra się skurczyła.


Słynne górskie miasto Paryż


No proszę, nawet mój dom znalazłem. Jak miło.


Następna stacja będzie już w Kaniowie.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Kolekcja książek z autografem

Zapraszam do obejrzenia mojego zbioru książek podpisanych przez różne znane osoby, m. in. Wojciecha Cejrowskiego, Steffena Moellera, Jacka Pałkiewicza, Tomasza Zubilewicza i innych. Przez lata już trochę ich uzbierałem, a mam nadzieję, że będzie jeszcze więcej.

Całą kolekcję i galerię znajdziecie w menu "Strony" u samej góry bloga po prawej stronie. ------->

Tutaj przedstawiam dla przykładu autograf Wojciecha Cejrowskiego i pamiątkowe zdjęcie z nim. Fotografia jest sprzed trzech lat, zarost już zgoliłem :) A co do pana W.C.,to myślę, że ma on tyle samo zwolenników jak i przeciwników, ale wszyscy zgadzają się, że pisze on niesamowicie wciągające książki podróżnicze.




sobota, 7 sierpnia 2010

Jak pradziadek płynął do Ameryki

Ellis Island to wyspa w nowojorskim porcie, na której w latach 1892 - 1924 działało główne centrum przyjmowania imigrantów z Europy na Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie centrum to zamknięto w 1954 r. (dzisiaj jest tam archiwum i muzeum), ale przez ten czas wyspa przyjęła ok. 12 mln. imigrantów przybywających na Wschodnie Wybrzeże USA. Tematykę emigracji zarobkowej poruszył zresztą Henryk Sienkiewicz w swojej noweli "Za chlebem".
Wyspa Ellis posiada stronę internetową http://www.ellisisland.org, gdzie można wyszukać, czy ktoś z naszej rodziny płynąc do Stanów również znalazł się na Ellis. A z pewnością musiał tam być i przejść wszystkie skomplikowane procedury (badania lekarskie, szczegółowy wywiad), jeżeli emigrował w okresie 1892 - 1924. 
W ten sposób znalazłem swojego pradziadka Michała pochodzącego z Blizianki (obecnie woj. Podkarpackie). Pradziadek był w Ameryce dwa razy - w 1904 i w 1910 roku, miał wtedy odpowiednio 33 i 38 lat. Płynął na statkach "Bremen" a następnie "Prinz Friedrich Wilhelm". Jak wynika z zamieszczonych poniżej kart ship manifest, pradziadek zatrzymał się u swojej siostry Rozalii mieszkającej w mieście Newark.


Lista pasażerów statku "Bremen" z 1904 r. Nazwisko pradziadka podkreślone na poz. 11 (kliknij by powiększyć). Fot: Archiwum wyspy Ellis.


Parowiec "Bremen". Fot: http://www.encyclopedia-titanica.org

Lista pasażerów statku "Prinz Friedrich Wilhelm" z 1910 r. Nazwisko pradziadka podkreślone na poz. 20 (kliknij by powiększyć). Fot: Archiwum wyspy Ellis.
 Parowiec "Prinz. Friedrich Wilhelm". Fot: Archiwum Wyspy Ellis.

Centrum imigracyjne na Ellis Island. Fot: Wikipedia