Niniejszy blog w żaden sposób nie wyraża stanowiska jakiejkolwiek instytucji, partii, organizacji, a jedynie osobiste przemyślenia i poglądy autora. Nie jest też żadnym "oficjalnym blogiem", zrobiłem go po to by się dzielić z Wami wszystkim, co mnie interesuje. Życzę wszystkim miłego czytania!

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czołg. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czołg. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 listopada 2014

"Furia" czyli czterech pancernych i żółtodziób

    Amerykańskiemu kinu wojennemu można w zasadzie wytknąć wiele słabości - patos, epatowanie heroizmem, skoncentrowanie się głównie na poczynaniach Jankesów - ale obok tych uproszczeń mamy w produkcjach zza oceanu sporo prawdziwych przemyśleń.  Takie filmy jak "Pluton", "Cienka czerwona linia", "Kompania braci" pokazują, że wojna to nie romantyczna przygoda, lecz krwawa "maszynka do mięsa" w której często żywi zazdroszczą śmierci poległym. To tragedie jednostek i całych oddziałów, głód, niewola, przejmujące zimno i niepewność jutra.
     W "Furii" Davida Ayera fabuła koncentruje się na losach załogi czołgu M4A3E8 Sherman dowodzonej przez zaprawionego w boju sierżanta "Wardaddy'ego" Colliera (W tej roli Brad Pitt). Czołg bierze udział w alianckiej ofensywie w Niemczech w kwietniu 1945 r. Jest końcówka wojny i sprawa zwycięstwa została przesądzona, ale armia Hitlera stawia fanatyczny opór, z racji niedoborów żołnierzy zmuszając do walki nawet nieletnich członków Hitlerjugend. Wciąż jeszcze Amerykanie muszą mieć się na baczności - nigdy nie wiadomo czy w pobliskim zagajniku nie czyha wróg z granatnikiem przeciwpancernym.
     Do doświadczonych czołgistów dołącza na początku filmu całkowity nowicjusz Norman, wyznaczony do tego zadania właściwie z "łapanki" - nie przeszedł szkolenia czołgowego, uczył się pisania na maszynie. Nagle będzie musiał spojrzeć Niemcom w oczy, strzelać do nich i zabijać - jak się już domyślamy będzie miał problemy z tym psychicznie obciążającym zadaniem i wystawi na ciężką próbę swoich kolegów, a zwłaszcza dowódcę. Na wojnie bowiem rachunek jest prosty - jeśli nie strzelisz do wroga, wróg strzeli do ciebie... 
     Jak potoczą się losy wojaków z czołgu "Furia" zobaczycie na filmie, ale nie polecam go osobom o słabych nerwach. To typowe "kino męskie", dużo brutalności, krwi, urywanych głów, kończyn, palonych ciał - i ciężka, napięta do granic możliwości atmosfera oczekiwania na pojawienie się nieprzyjaciela. Z kolei miłośnicy takich klimatów nie będą zawiedzeni, realizm rekonstrukcyjny należy do najmocniejszych stron filmu Ayera. Wszystkie szczegóły - umundurowanie, broń, sprzęt - odtworzono pieczołowicie, pojawia się nawet jedyny na świecie czynny czołg typu Tiger I wypożyczony z angielskiego Bovington Tank Museum.
     Wojna zmienia człowieka, potrafi całkowicie zachwiać jego systemem wartości, burzy skrystalizowane poglądy. Kontrast pomiędzy Normanem a resztą jest ogromny, co niejako napędza fabułę. Wielu żołnierzy nic sobie nie robi z norm etycznych obowiązujących w cywilu - przecież jutro możemy zginąć, więc używajmy sobie: alkohol i przygodne kontakty z kobietami to tylko przykłady. Podejście poszczególnych czołgistów do życia wychodzi najlepiej w scenie spotkania z niemiecką kobietą i jej córką - brutalność i nieokrzesanie zderza się z delikatnością i niewinnością. 
      Jak podsumował kolega, na "Furię" wybiorą się fani gry "World of Tanks". Myślę, że nie tylko oni, ale wszyscy, którzy lubią tematy związane z II wojną światową. Kto potrafi przymknąć oczy na pewne przesadzone i przekoloryzowane (jak to w filmie bywa) sceny, nie będzie żałował pieniędzy wydanych na bilet.