Niniejszy blog w żaden sposób nie wyraża stanowiska jakiejkolwiek instytucji, partii, organizacji, a jedynie osobiste przemyślenia i poglądy autora. Nie jest też żadnym "oficjalnym blogiem", zrobiłem go po to by się dzielić z Wami wszystkim, co mnie interesuje. Życzę wszystkim miłego czytania!

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dzienniki motocyklowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dzienniki motocyklowe. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 sierpnia 2011

Na motocyklu po przygodę

Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę zwolennikiem Ernesto "Che" Guevary. Kult tego argentyńskiego rewolucjonisty i czynienie z niego ikony walki o sprawiedliwość społeczną, też nie bardzo mieści mi się w głowie. Tym bardziej, że metody jakimi się posługiwał, w żadnym razie nie usprawiedliwiają nawet najszlachetniejszych pragnień. Dowodzi tego zresztą historia ruchu komunistycznego zarówno w Europie, jak i Ameryce Południowej.
Nie będę jednak pisał o "Che" w kontekście politycznym. Guevara jest bowiem jednym z bohaterów całkiem interesującego filmu "Dzienniki motocyklowe" z 2004 r. Film Waltera Sallersa zrealizowany jest na kanwie autentycznych zapisków Argentyńczyka. Opowiada o wyprawie wzdłuż kontynentu którą podjęli Ernesto Guevara i Alberto Granado w 1952 roku na motocyklu Norton 500. 
Podróż dwóch przyjaciół - studenta medycyny (Guevara) i nieco starszego biochemika (Granado) ciągnie się przez szereg krajów - Argentynę, Chile, Peru, Kolumbię, aż do Wenezueli. Ich mieszkańców wiele łączy - język, religia, historia... ale wiele również dzieli, zwłaszcza nierówności społeczne. Wrażenie na podróżnikach robi kolonia trędowatych w Peru (gdzie zatrzymują się na dłużej, by pomagać lekarzom) oraz los górników - najemników wyzyskiwanych przez właścicieli kopalni. Przeżycia te mają duże znaczenie w kształtowaniu się osobowości przyszłego rewolucjonisty. Rodzi się w nim bunt, niezgoda na taki stan rzeczy. Szkoda, że później wybrał niewłaściwą formę walki o prawa ubogich...
Film obfituje również w elementy humorystyczne, niekiedy podchodzące pod zupełną groteskę. Motocykl wpada do błota, namiot porywa wiatr, a student medycyny udaje pełnoprawnego lekarza, wmawiając niemieckiemu farmerowi śmiertelną chorobę. Z obu przyjaciół wychodzą co jakiś czas różnice charakterów, co owocuje skądinąd zabawnymi sprzeczkami.
Podobnie jak w przypadku opisywanego tu już kiedyś "Miasta Boga" widz musi przyzwyczaić się, że nie jest to kino hollywoodzkie. Narracja prowadzona jest z "offu" w sposób typowy raczej dla filmów dokumentalnych. Nie ma także skomplikowanej fabuły. Po prostu "film drogi"  - bohaterowie jadą przed siebie, przeżywają różnorakie przygody, a naokoło rozciągają się niesamowite krajobrazy Patagonii, chilijskich gór lub amazońskiej dżungli. Polecam wszystkim kinomaniakom. Tego jednego wieczoru można przymknąć oko na późniejszy życiorys "Che".