Niniejszy blog w żaden sposób nie wyraża stanowiska jakiejkolwiek instytucji, partii, organizacji, a jedynie osobiste przemyślenia i poglądy autora. Nie jest też żadnym "oficjalnym blogiem", zrobiłem go po to by się dzielić z Wami wszystkim, co mnie interesuje. Życzę wszystkim miłego czytania!

czwartek, 28 lipca 2011

Rumunia znana i mniej znana

część II - w cieniu dyktatora

Aby zobaczyć jak wyglądało życie w Rumunii w czasach Nicolae Ceauşescu, najlepiej zapytać samych Rumunów. A jeśli znają oni język polski, mogą opowiedzieć naprawdę sporo. Taką osobą jest pani Eugenia Duta, rodowita Rumunka, wieloletnia pracownica polskiej ambasady w Bukareszcie. Pani Eugenia nasz język zna perfekcyjnie, ponieważ studiowała polonistykę na bukareszteńskim uniwersytecie. Zresztą włada nie tylko polszczyzną, swobodnie porozumie się i w kilku innych europejskich językach...


 Eugenia Duta oprowadza turystów

Właśnie dzięki swoim talentom translatorskim Eugenia Duta mogła obracać się jako tłumaczka w najwyższych kręgach władzy. Osobiście znała samego "Geniusza Karpat" (jak kazał tytułować się Ceauşescu) i asystowała przy jego spotkaniu z Wojciechem Jaruzelskim. Jak zdradziła swoim słuchaczom, jako całkiem wtedy jeszcze młodej tłumaczce przydarzyła jej się dość przykra gafa - zamiast słowa "twarz" użyła "gęba", co zauważył Jaruzelski. Strach pomyśleć co mógł zrobić nieprzewidywalny Ceauşescu... Na szczęście obyło się bez większych konsekwencji.
Duża zresztą część bardzo trudnego, ale i ciekawego życia pani Eugenii upłynęła "w cieniu dyktatora". Sama przyznała, że w początkach jego panowania Rumunom powodziło się nieźle, półki sklepowe były pełne, a kraj przyciągał wczasowiczów z innych demoludów. Życie na kredyt skończyło się dopiero później, i właściwie wszechobecna nędza i frustracja obywateli doprowadziły małżeństwo Ceauşescu przed pluton egzekucyjny. Eugenia Duta dodaje ponadto, że inteligencja rumuńska jest przekonana, iż rewolucja z 1989 r.nie była spontanicznym wybuchem, ale została zainspirowana przez amerykańskie i rosyjskie służby specjalne zaprowadzające "nowy porządek" w tej części Europy.


Przed gmachem byłego domu Rumuńskiej Partii Komunistycznej - z jego dachu w 1989 r.  Ceauşescu uciekał helikopterem.

Przejawy megalomanii wodza widać w Bukareszcie i w całej Rumunii na każdym kroku. W poprzedniej notce wspominałem już o monstrualnym budynku parlamentu, co najciekawsze budowanym w czasach najgłębszego kryzysu. Gmach ten zresztą miał być częścią rozległej dzielnicy rządowej, której ostatecznie nie zbudowano. Tak czy inaczej sam ten kolos wyróżnia się swoja kubaturą i wyposażeniem. Wszystko w nim bowiem jest... olbrzymie. Ważące po kilka ton dywany i zasłony, gigantyczne żyrandole (2,5 tony!), marmurowe schody kilkakrotnie przerabiane tak, by odpowiadały rozmiarowi kroku samego Ceauşescu. Wszystkie materiały, z których gmach zbudowano pochodzą z różnych regionów Rumunii, nie ma tam nic zagranicznego. Wystrój wnętrz wzorowano na różnorakich pomnikach historii, na przykład komnatach pałacu w Sinai. Niestety nie mogę pokazać tego na blogu, ponieważ możliwość robienia zdjęć kosztowała dość słono, jednak odsyłam na inny blog, gdzie o budowli napisane jest znacznie więcej. Oto link: http://foto--pasja-grafika.blog.onet.pl/Palac-Parlamentu-w-Bukareszcie,2,ID430729071,n
Pozostałości po Ceauşescu widać oczywiście więcej, pisałem już o niesamowitej szosie przecinającej Karpaty. Tu i ówdzie napotykamy wielkie tamy, sztuczne akweny i elektrownie wodne - urządzenia pewnie potrzebne, ale znów można się zastanawiać ile ich budowa pochłonęła ludzkich łez a wręcz i istnień. Zahaczając o dziedzinę gospodarki należy bowiem powiedzieć, że kraj szedł drogą nieco odmienną jak to było w innych państwach socjalistycznych. Ceauşescu pragnął utrzymać pewna niezależność od Moskwy, a inspirowała go ideologia Dżucze (samowystarczalności) zaczerpnięta z Korei Północnej. Względna niezależność była demonstrowana także na polu politycznym, na przykład w roku 1984 Rumunia jako jedyny obok Jugosławii europejski kraj zza "Żelaznej Kurtyny" nie zbojkotowała letnich Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles.


Jedna z imponujących tam

A co z panią Eugenią? Przeżyła wszystkie zawieruchy dziejowe, zdołała zapewnić dobrą przyszłość swoim dzieciom (córkę dzięki swojemu uporowi pomogła wyrwać z ciężkiej choroby) i nadal pracuje w ambasadzie pomagając przyjeżdżającym do Bukaresztu Polakom. Historię swojego życia opisuje w powstającej książce. Kondycja tej niezwykłej kobiety jest naprawdę godna pozazdroszczenia - być może to zasługa prowadzonego przez lata sportowego trybu życia - w 1958 była wszak mistrzynią Rumunii w skokach do wody! Natomiast w dniu 7 października 2009 r. Pan Prezydent Lech Kaczyński odznaczył ją  Złotym Krzyżem Zasługi  za wkład w rozwijanie polsko-rumuńskiej współpracy. Link: http://bukareszt.trade.gov.pl/pl/aktualnosci/article/y,2009,a,5482,.html

czwartek, 21 lipca 2011

Rumunia znana i mniej znana

 Część I - Zakarpackie impresje

Nie jestem Andrzejem Stasiukiem, aby za pomocą tak sugestywnych jak w jego książkach opisów odmalować portrety krajów trochę „mniej znanej” Europy. Do nich niewątpliwie zalicza się Rumunia. Pomimo, że na zwiedzenie jej miałem tylko tydzień, postarałem się z tego czasu wycisnąć jak najwięcej. Szczególnie chodzi mi o mityczną Transylwanię, czy też – jak wolą hungarofile – Siedmiogród. Oczywiście przepisywanie (wklejanie) całych passusów z Wikipedii mija się z celem, jeśli ktoś jest spragniony wiedzy podręcznikowej, zapraszam tam, na specjalistyczne portale lub do książek. Po co po raz setny powielać coś na prywatnym blogu?



Niemal filmowa zabudowa Sinai

Jaka zatem jest Rumunia? Jakie są Karpaty i jaka Transylwania? Pełne kontrastów, przeciwieństw, które jednak przyciągają się i uzupełniają. Czyż monstrualna bryła gmachu parlamentu w Bukareszcie nie wygląda dość groteskowo w towarzystwie skromnych, odrapanych domków położonych kawałek dalej (w centrum miasta). Ta sama sprawa się ma z kapiącymi od złota cerkiewkami, monastyrami, a nade wszystko zamkami, które w Rumunii spotkać można na każdym kroku. Ale taka chyba mentalność ludzi Wschodu (Czy Rumuni już do nich należą? Do huntingtonowskiej „cywilizacji prawosławnej” z pewnością), dla których władza świecka czy sfera duchowa należy już do nieco innego, niemalże mistycznego świata. Stąd chyba obok prześlicznych zabytków zerowej klasy zdumiewa niebywała plątanina przewodów elektrycznych, bądź też dość obskurne kamienice. Mało wykształcona klasa średnia to cecha tego kraju, ale znów można dyskutować, czy to naprawdę o mentalność chodzi, czy też po prostu jest to spadek po poprzednim systemie. 



Parlament w Bukareszcie i widok z tego gmachu 
Z drugiej strony to już Unia! Ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. Z McDonaldami, bankami ze szkła i stali, nowoczesnymi drogami. Kraj szybko się modernizuje i tylko można pytać, czy to nie zabije, nie zniszczy jednej z ostatnich enklaw dzikiej przyrody i nieskażonej tradycji, życia takiego, jakie było przed wiekami. Na szczyty w okolicach Sinaia kursuje już kolej linowa, ale po górach tych chodzą wciąż jeszcze pasterze prowadzący stada owiec. Konne furmanki także widać dość często. Pytanie ile ich będzie za kolejne parę lat... Swoje zrobił także i Ceauşescu, rozstrzelany w 1989 r. dyktator pozostawił po sobie przecinającą Karpaty Szosę Transfogaraską i inne pomniki komunizmu, mające przyćmić swoim rozmachem kapitalistyczny Zachód.


Szosa Transfogaraska



Karpackie krajobrazy

W Rumunii piękna jest jej nieprzewidywalność i wielość spontanicznych wrażeń, których doświadczamy, odkrywając ten kraj. Postaram się w kolejnych notkach wyłuskać kilka perełek z kilkudniowej wyprawy i zachęcić czytelników do udania się do kraju Drakuli.

piątek, 8 lipca 2011

Kadry z życia "Zonderów"

Tym razem będzie dość drastycznie, jednak uważam że warto się zapoznać z pozycją, o której tu mowa. Czwarty już komiks z serii "Epizody z Auschwitz" (opisywanej wcześniej na tym blogu) jest zatytułowany "Nosiciele tajemnicy" i został w całości poświęcony grupie więźniów wchodzącej w skład Sonderkommando. Czym była ta jednostka? Jak wiadomo, jeżeli więzień chciał zapewnić sobie w obozie względne warunki przetrwania i odsunąć groźbę szybkiej śmierci, musiał mieć wiele szczęścia i trafić do odpowiedniego komanda, czyli wyspecjalizowanego "oddziału". Niektóre zatrudniane były przy pracach budowlanych, inne stolarskich, jeszcze inne wychodziły poza obóz, do któregoś z zakładów przemysłowych. Jednakże tylko Sonderkommando asystowało bezpośrednio w akcji zagłady, czyli w procederze masowego zabijania, którego Niemcy nie chcieli nazywać po imieniu, określając eufemistycznie "ostatecznym rozwiązaniem".
"Zonderzy", bo tak nazywali sami siebie członkowie Sonderkommanda wykonywali zadanie bardzo obciążające psychicznie - pilnowali, by ludzie z transportów szybko rozbierali się i przechodzili do komór gazowych. Następnie wyjmowali ich zwłoki, oczyszczali ze złotych zębów, a na koniec transportowali do krematorium i palili. Zdarzało się, że widzieli śmierć osób sobie bliskich... Fakt faktem że członkowie Sonderkommando żyli relatywnie dobrze w porównaniu do innych, nieźle się odżywiali i mieszkali w izbach o lepszym standardzie. Cóż z tego, skoro jako "nosiciele tajemnicy" musieli prędzej czy później zginąć, by zbrodnie nie wyszły na światło dzienne, a wieści o nich nie doszły do uszu potencjalnych świadków. Przeciętnie "Zonderzy" żyli cztery miesiące, potem byli mordowani.
Komiks Michała Gałka i Michała Pyterafa opowiada o życiu codziennym w Sonderkommando oraz o buncie tej jednostki, jaki miał miejsce w październiku 1944. Więźniowie, licząc na pomoc aliantów (która zresztą nigdy nie nadeszła) chwycili za broń i chociaż bunt został krwawo stłumiony, mieli świadomość że giną w walce, z bronią w ręku, nie zaś biernie. Wszystkie te wydarzenia zostały przedstawione sugestywnie, po raz kolejny obalając mit o komiksie jako medium przeznaczonym tylko dla dzieci.