Niniejszy blog w żaden sposób nie wyraża stanowiska jakiejkolwiek instytucji, partii, organizacji, a jedynie osobiste przemyślenia i poglądy autora. Nie jest też żadnym "oficjalnym blogiem", zrobiłem go po to by się dzielić z Wami wszystkim, co mnie interesuje. Życzę wszystkim miłego czytania!

piątek, 23 sierpnia 2013

Tatralandia zdobyta!

     Już od dawna nosiłem się z zamiarem odwiedzenia największego parku wodnego w naszej części Europy. To położona nieopodal Liptovskiego Mikulasza na Słowacji Tatralandia. Od czasu otwarcia w 2003 roku cieszy się niesłabnącą popularnością nie tylko u naszych południowych sąsiadów. Język polski jest tam słyszany równie często, a polskie napisy widnieją na wszystkich tablicach informacyjnych na terenie parku. 





     A zatem jak jest w słynnej Tatralandii? Na pewno nie należy się sugerować opiniami z polskich forów internetowych, tylko sprawdzić samemu. I wiele zależy od gustów indywidualnych, inne preferencje będą miały rodziny z dziećmi, inne nastolatki czy osoby dorosłe, a jeszcze inne ludzie starsi. Ja korzystałem głównie ze zjeżdżalni, aczkolwiek przetestowałem również baseny oraz kilka mniej ekstremalnych atrakcji.  


   Po trzygodzinnej drodze z Polski (przejście graniczne w Korbielowie) około godziny 9.00 byłem już w Parku. Przybyłem tam w dzień powszedni, więc nie stwierdziłem aż takich tłumów, jakimi mnie straszono. Jakkolwiek skądinąd wiem, że w weekendy czy też podczas wielkich upałów czas oczekiwania do niektórych zjeżdżalni potrafi wynieść aż ok. 40 minut... W każdym razie niedługo po przebraniu się, skierowałem swoje kroki do Boomerangu – wielkiej U – kształtnej rampy, z której śmiałkowie zjeżdżają na dwuosobowych pontonach. Siedząc na krawędzi naprawdę można się przerazić perspektywą spadnięcia w niemal pionową przepaść. I tak rzeczywiście jest, ponton z wielką szybkością ześlizguje się na dół, wjeżdża na przeciwległą ścianę potem wraca. Nie polecam ludziom mającym kłopoty z sercem, natomiast miłośnikom dużych dawek adrenaliny jak najbardziej. 



     Tymi samymi schodami co na Boomerang wychodzi się na Trio. Trzyosobowy ponton wiezie nas na dół, a największym wyzwaniem jest pokonanie ostrych zakrętów. Można wpaść nogami na ścianę składając się wpół, toteż umiejętność manewrowania i utrzymania równowagi bardzo się przydaje. W dwie albo trzy osoby zjeżdżamy na pobliskim Banana Fun (zielona rura), w parach przejedziemy się również na fioletowym, nieco ostrzejszym Black Magic. A zaraz obok, przy otwartym basenie – Niagara, wyścigi głową w dół na matach! Zjazd nie jest bardzo stromy, gorzej z wodowaniem. Jeżeli nie będziemy trzymać brzegu maty daleko od głowy, skutecznie obije nam szczękę. 





     Najwięksi hardkorowcy spróbują emocji na najdłuższych zjeżdżalniach. Brak kolejki do Black Hole dowodzi, że wymiękają przed tą rurą nawet twardziele. Nie dość, że podczas zjazdu nic nie widać, to jeszcze pod koniec spadamy prawie pionowo nie czując pod nogami żadnego oparcia. Skurcze żołądka mogą wywołać ponadto zjazdy na Kamikadze (prosta rura dająca niesamowitą szybkość), Twisterze i Anakondzie. Ta ostatnia jest w miarę łagodna, ale długa i osobom kładącym się całkiem na wznak może nieco obedrzeć plecy.


     Niżej, nieopodal głównego wejścia kolejny zestaw emocjonujących przejażdżek. Od lewej Crazy River (zjazd na dmuchanych kołach), Roller Coaster (pontony mknące w dół zakręconą, żółta zjeżdżalnią), Double Bubble i Little Splash (to samo, co Niagara, ale można zjechać jeszcze na pontonie), a także bardzo strome zjeżdżalnie Double Fall (podwójny spad) i Free Fall (po prostu zjazd w dół pod bardzo ostrym kątem). Cóż, przekonanie się właśnie do Free Falla przyszło mi chyba z większym trudem niż do Boomerangu. Ale zjechałem! 



      Tatralandia czynna jest cały rok. W zimie nie zjedziemy sobie co prawda na Black Hole lub Anakondzie, ale możemy z powodzeniem skorzystać z tego, co jest pod dachem. Urządzono tam zaś istną tropikalną wyspę z basenami termalnymi, repliką statku pirackiego, saunami, ławeczkami do masażu i urządzeniami do robienia fal. Nie zabrakło zjeżdżalni, a jakże! Wieża oferuje dostęp do Tornado, prowadzącego żądnych wrażeń gości przez gigantyczny lej, albo do łagodniejszych Black and White i Jungle Raft. Na matach zjedziemy z Monkey Slide i Rapido. Niezapomniane emocje, na zakrętach naprawdę można się przewrócić. 


     Miasteczko w stylu Dzikiego Zachodu przenosi odwiedzających w świat Indian i kowbojów. Tutaj adrenaliny dostarczy m.in. Gold Splash. Jest to wagonik wyciągany na wieżę kopalni złota. Rozpędzony jedzie w dół, po czym wyskakuje z toru...wprost do jeziorka. Kto przeżył Boomerang z łatwością zmierzy się i z tym wyzwaniem, niemniej na pierwszy rzut oka przypomina to wszystko skocznię narciarską. Można więc pobawić się w westernową odmianę Adama Małysza. Dookoła zbudowano wszystko to, co powinno się na Dzikim Zachodzie znajdować – biuro szeryfa, saloon, kościół, stację kolejową z jeżdżącym pociągiem... W jednym z budynków trenujemy także rzucanie tomahawkiem i strzelanie z łuku. 



     To tylko część atrakcji oferowanych przez Tatralandię. Nie wspomniałem o basenowym aerobiku, trampolinach, symulatorze swobodnego spadania, licznych barach i restauracjach z różnorodnym jedzeniem. Choć park ma swoje lata, systematycznie się rozwija i praktycznie co roku możemy testować nową zjeżdżalnię. Wróciłem poobijany, podrapany (głównie wskutek chęci spróbowania wszystkiego czego się da, łącznie z największymi zjeżdżalniami), ale bardzo zadowolony. Polecam każdemu, kto jeszcze nie był.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz