Będąc w Belgii nie sposób ominąć Antwerpii. To ważny port rzeczny, miasto kupców, marynarzy i malarstwa na najwyższym poziomie. Tutaj żył i tworzył Peter Paul Rubens, a jego dom jest perełką architektoniczną wypełnioną wspaniałymi obrazami. Zapraszam do zwiedzenia wraz ze mną tego pięknego, flandryjskiego grodu.
Wycieczkę rozpoczynamy od brzegów rzeki Skaldy i zamku Steen. Przed fortecą ustawiono pomnik Antigonusa, legendarnego olbrzyma, który onegdaj terroryzował port, domagając się od marynarzy sowitej opłaty. Kto jej nie uiścił - tracił prawą rękę. Ostatecznie z olbrzymem rozprawił się lokalny bohater Brabo, pozbawił rozbójnika prawej dłoni i wrzucił ją do Skaldy. Jak można wyczytać w przewodnikach i internecie, z legendy tej wywodzi się nazwa miasta -
Antwerpen: HAND - dłoń, WERPEN - rzucać. Nieopodal, na nadbrzeżu widzimy zabytkową barkę i przymocowane do muru tablice upamiętniające żołnierzy walczących o Belgię podczas II wojny światowej. Nie zabrakło wzmianki o Polakach.
Antwerpia posiada wiele wspaniałych, okazałych zabytków. Wrażenie robi już sam renesansowy ratusz udekorowany flagami różnych państw. Nieopodal - katedra Najświętszej Maryi Panny, największy kościół gotycki w całej Belgii. Więcej o niej przeczytamy w Wikipedii, natomiast ja zwrócę uwagę na znajdujące się w środku obrazy Rubensa: Podniesienie krzyża, Zmartwychwstanie Jezusa oraz Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Od tego pierwszego dzieła rozpoczęła się światowa kariera artysty. Oprócz obrazów zobaczymy gotyckie stalle, stare ornaty i dalmatyki, okazałą ambonę, tabernakulum w kształcie Arki Przymierza i inne elementy wyposażenia świątyni.
Wszystkie wycieczki (a zwłaszcza te składające się ze skośnookich turystów) kierują się przede wszystkim w stronę Domu Rubensa. W oryginalnych wnętrzach z epoki zgromadzono imponującą kolekcję obrazów. Możemy zobaczyć "na żywo" dzieła widziane dotychczas tylko w albumach i zapoznać się z technikami pracy mistrza. Atrakcję samą w sobie stanowi ponadto muzealny ogród, pełen ciekawych roślin i romantycznych zakątków.
I jeszcze jedno, już może mniej "górnolotne" ale równie interesujące miejsce. Jak wiadomo, Belgia słynie z frytek. A gdzie indziej można zjeść smaczniejsze frytki niż w lokalu "Max" założonym już w 1842 roku? Do samych frytek w różnej wielkości "tubach" możemy nabrać tyle sosów ile chcemy, od łagodnego majonezu po naprawdę ostrego japońskiego "samuraja". Można nasycić głód na resztę dnia. Restauracja położona jest przy katedrze i placu, na którym ustawiono pomnik mistrza Rubensa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz