Przychodzą czasem takie dni, kiedy dopada człowieka myśl, że warto przeprosić się z klasyką. Może nie tyle w celu dowartościowania samego siebie, ale znużenia różnymi, czasem dość dziwnymi poszukiwania literackimi. A że "Słowacki wielkim poetą był", tak i Wańkowicz był królem reportażu i to w tej formie jaką najbardziej lubię. Obszernej i przechodzącej momentami w beletrystykę.
Czytało się ongiś "Szkice spod Monte Cassino", ale było to jeszcze chyba w szkole podstawowej i wiele rzeczy było po prostu dla młodego czytelnika dość zagmatwanych, zwłaszcza tło historyczne i wojskowa terminologia. Po tych kilkunastu latach, gdy zajrzałem do pełnego wydania, jednotomowej edycji o tytule "Bitwa pod Monte Cassino" mając jako takie historyczne przygotowanie, książkę po prostu pochłaniam.
Jeżeli kojarzycie film "Szeregowiec Ryan", najwięcej uwagi przykuwa niesłychanie realistyczna pierwsza scena - desant w Normandii. Taki sam, albo nawet i większy realizm pokazuje Wańkowicz i to bez pomocy filmowych efektów specjalnych, lecz jedynie przy pomocy słowa. Razem z żołnierzami 2 Korpusu Polskiego jesteśmy na jednym z najkrwawszych pól bitwy II wojny światowej, przeżywamy każde pojedyncze zwycięstwo i każdą pojedynczą śmierć - a ściele się ona gęsto, czyha za każdym kamieniem w postaci miny przeciwpiechotnej, pocisku moździerzowego czy serii ze "szpandała".
Pod Monte Cassino giną za Polskę świeżo upieczeni maturzyści, robotnicy oderwania od maszyn, gospodarze z dawnych Kresów...Są także byli jeńcy sowieccy, którzy po latach tułaczki i niewolniczej pracy w łagrach przedostali się do armii generała Andersa. Nie mniejszą od żołnierzy odwagę wykazują służby pomocnicze, zwłaszcza lekarze potrafiący bez zmrużenia oka, kilka nocy i dni bez przerwy operować, zszywać, przetaczać krew - wyrywać śmierci kogo tylko się da. I wszystkim poświęci Wańkowicz swoją uwagę. A to znajdzie list do rodziny, wspomni o młodzieńczych latach żołnierza, o jego drodze do polskiej armii, wtrąci dygresję o nietypowych zainteresowaniach danego wojaka (jeden z nich na przykład namiętnie kolekcjonował zegarki zabrane poległym Niemcom).
Nikt nie traktuje "Bitwy pod Monte Cassino" jako książki sensu stricto historycznej, te zostawmy zawodowym historykom. Reportażysta w pewnych momentach musi rzecz ubarwiać, nieco - jak powiedziałem - beletryzować co zresztą wychodzi na dobre, jeżeli chcemy czytać by przeżywać, a nie pisać habilitację z historii wojskowości. Szkoda, że Monte Cassino jest wciąż zbyt mało znane, więcej słyszymy o Powstaniu Warszawskim i Kampanii Wrześniowej. A to właśnie zdobycie rejonu przyległego do słynnego klasztoru pozwoliło aliantom pomaszerować dalej, na Rzym. Jeżeli więc szukacie dobrej lektury, tę mogę polecić z czystym sumieniem - i trochę żałuję, że tak późno się za nią zabrałem.
Czytało się ongiś "Szkice spod Monte Cassino", ale było to jeszcze chyba w szkole podstawowej i wiele rzeczy było po prostu dla młodego czytelnika dość zagmatwanych, zwłaszcza tło historyczne i wojskowa terminologia. Po tych kilkunastu latach, gdy zajrzałem do pełnego wydania, jednotomowej edycji o tytule "Bitwa pod Monte Cassino" mając jako takie historyczne przygotowanie, książkę po prostu pochłaniam.
Jeżeli kojarzycie film "Szeregowiec Ryan", najwięcej uwagi przykuwa niesłychanie realistyczna pierwsza scena - desant w Normandii. Taki sam, albo nawet i większy realizm pokazuje Wańkowicz i to bez pomocy filmowych efektów specjalnych, lecz jedynie przy pomocy słowa. Razem z żołnierzami 2 Korpusu Polskiego jesteśmy na jednym z najkrwawszych pól bitwy II wojny światowej, przeżywamy każde pojedyncze zwycięstwo i każdą pojedynczą śmierć - a ściele się ona gęsto, czyha za każdym kamieniem w postaci miny przeciwpiechotnej, pocisku moździerzowego czy serii ze "szpandała".
Pod Monte Cassino giną za Polskę świeżo upieczeni maturzyści, robotnicy oderwania od maszyn, gospodarze z dawnych Kresów...Są także byli jeńcy sowieccy, którzy po latach tułaczki i niewolniczej pracy w łagrach przedostali się do armii generała Andersa. Nie mniejszą od żołnierzy odwagę wykazują służby pomocnicze, zwłaszcza lekarze potrafiący bez zmrużenia oka, kilka nocy i dni bez przerwy operować, zszywać, przetaczać krew - wyrywać śmierci kogo tylko się da. I wszystkim poświęci Wańkowicz swoją uwagę. A to znajdzie list do rodziny, wspomni o młodzieńczych latach żołnierza, o jego drodze do polskiej armii, wtrąci dygresję o nietypowych zainteresowaniach danego wojaka (jeden z nich na przykład namiętnie kolekcjonował zegarki zabrane poległym Niemcom).
Nikt nie traktuje "Bitwy pod Monte Cassino" jako książki sensu stricto historycznej, te zostawmy zawodowym historykom. Reportażysta w pewnych momentach musi rzecz ubarwiać, nieco - jak powiedziałem - beletryzować co zresztą wychodzi na dobre, jeżeli chcemy czytać by przeżywać, a nie pisać habilitację z historii wojskowości. Szkoda, że Monte Cassino jest wciąż zbyt mało znane, więcej słyszymy o Powstaniu Warszawskim i Kampanii Wrześniowej. A to właśnie zdobycie rejonu przyległego do słynnego klasztoru pozwoliło aliantom pomaszerować dalej, na Rzym. Jeżeli więc szukacie dobrej lektury, tę mogę polecić z czystym sumieniem - i trochę żałuję, że tak późno się za nią zabrałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz