Niniejszy blog w żaden sposób nie wyraża stanowiska jakiejkolwiek instytucji, partii, organizacji, a jedynie osobiste przemyślenia i poglądy autora. Nie jest też żadnym "oficjalnym blogiem", zrobiłem go po to by się dzielić z Wami wszystkim, co mnie interesuje. Życzę wszystkim miłego czytania!

wtorek, 16 lutego 2016

Przetrwać wbrew logice

     Czy opinie internetowych malkontentów o filmie „Zjawa” jako o nierealnym i przesadzonym są prawdziwe? Cóż, jeśli będziemy chcieli potraktować go jako realistyczną opowieść o sztuce życia i przeżycia w XIX – wiecznych realiach Południowej Dakoty to jak najbardziej. Przecież chyba nawet najbardziej sprawny traper, myśliwy nie przetrwałby w krótkich odstępach czasu ataku niedźwiedzia, upadku z urwiska, kąpieli w lodowatej rzece, trzaskającego mrozu i licznych ran, będąc w dodatku wystawionym na ataki wrogich indiańskich plemion. Stąd też utyskiwania na dzieło Alejandro Gonzáleza Iñárritu i grę aktorską Leonardo DiCaprio. Ja aż tak krytyczny nie będę.
    Przedstawiona w filmie historia podróżnika Hugh Glassa zostawionego w amerykańskiej dziczy na pastwę losu to western, thriller i film psychologiczny w jednym. Ten właśnie trzeci aspekt jest dla mnie najbardziej interesujący. Dostrzegam bowiem wiele podobieństw z opisywanym nie tak dawno na tym blogu „Marsjaninem”. Samotny śmiertelnik, współczesny Robinson Crusoe walczący o przetrwanie jak lew, wydobywający z siebie nadludzkie siły, trzymający się życia rękami, nogami i zębami. Ograny motyw? Może niekoniecznie, uważam, iż współczesnemu człowiekowi takie filmy, nawet odpowiednio przejaskrawione są od czasu do czasu potrzebne. Gdy przytłaczają problemy codziennego dnia, obowiązki i zmartwienie „co będzie jutro”, Hugh Glass mówi: naucz się wyciskać każdy dzień jak cytrynę, do ostatniej kropli.
    Istnieje w psychologii mechanizm nazywany „samospełniającym się proroctwem”. Gdy będziemy przekonani, że już nic się w danej sprawie zrobić nie da i poniesiemy porażkę, to najprawdopodobniej tak będzie. W obozach koncentracyjnych najszybciej umierali ci, którzy swoją nadzieję tracili, przestawało im zależeć na doczekaniu jutra. Inni, tacy jak pięściarz Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski pomimo potwornego wychudzenia mobilizowali swoje ostatnie rezerwy. Oczywiście wiele zależało także od szczęścia i warunków indywidualnych, ale czyż nie cieszymy się z każdego przypadku odnalezienia żywych rozbitków, uratowania osób porwanych, powrotu himalaistów z nieudanego ataku na szczyt w ekstremalnych warunkach? Wiara w ludzkość nie umrze, dopóki jeszcze komuś będzie się chciało ratować życie i zdrowie nie licząc się z kosztami. W morderczej grze ze śmiercią oprócz czynników zewnętrznych karty rozdaje samo nastawienie – jako sprzymierzeniec albo wróg. Tu znowu przypomina się kolejny „kosmiczny” motyw: zwieńczony sukcesem powrót załogi uszkodzonego statku „Apollo 13”.
    Nie zabrakło w filmie klasycznej walki dobra ze złem. Jak to w porządnym „oldschoolowym” westernie bywa, główny antagonista (bardzo sugestywna rola Toma Hardy’ego) ponosi zasłużoną karę. Jest też wątek miłości Indianki i białego człowieka przerwanej zresztą bardzo brutalnie i powracającej w snach, marzeniach, tęsknotach. Na plus trzeba zaliczyć klimatyczną muzykę i piękne zdjęcia. Patrząc na filmowe krajobrazy chcemy natychmiast porzucić swoje biurka i łóżka, pakować plecak i ruszać przed siebie po przygodę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz