Przeczytałem ostatnio niezwykłą książkę. Nie, nie żadną tam wielką literaturę, ale bardzo barwnie napisane wspomnienia z podróży. Autorem jest Mieczysław Bieniek, który po 27 latach pracy na kopalni uległ poważnemu wypadkowi i zaczął poszukiwać sensu własnego życia. Odnalazł go w podróżach. Po prostu pewnego pięknego dnia stanął przy drodze szybkiego ruchu w Katowicach z kartką z napisem INDIE. Bez specjalnych przygotowań, bez znajomości języków. Tak trochę "na łeb na szyję". Najpierw autostopem, potem różnymi innymi środkami lokomocji przemierzał w różnych latach Azję, stopniowo ucząc się zwyczajów ludzi i poznając kulturę krajów największego na świecie kontynentu. Z czasem podszlifował języki i nabrał doświadczenia, lecz nigdy nie zatracił specyficznego śląskiego humoru i totalnie bezpośredniego podejścia do napotkanych na swojej drodze osób. Trzeba być naprawdę pomysłowym, żeby jako "prezenty" dla przekupnych strażników wykorzystywać stare pięćdziesięciozłotówki ze Świerczewskim, albo pokazywać swoje zdjęcie w górniczym mundurze, twierdząc, że jest się wysokim rangą oficerem. Z niejednych tarapatów pan Bieniek wyszedł dzięki właśnie takim manewrom. Po drodze zdążył spotkać alpinistkę Annę Czerwińską, jadać kolacje z ambasadorami, "wkręcić się" na wesele, gościć u Sikhów, a w końcu być na audiencji u samego Dalajlamy. Ale szczegółów zdradzał nie będę, bo nie byłoby frajdy z czytania. Serdecznie polecam książkę "Hajer jedzie do Dalajlamy" nie tylko Ślązakom, lecz wszystkim Czytelnikom ciekawym świata i lubiącym dobrą rozrywkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz