Każdy, kto żyje na tyle długo, by świadomie obserwować rzeczywistość, jest świadkiem pojawiania się i znikania państw. Tylko od samego 1989 r. na mapie świata dokonały się potężne przeobrażenia. Rozpadł się Związek Radziecki, a zaczęły (w wielu przypadkach raczej wznowiły) swą egzystencję republiki takie jak Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina. Połączyły się w jedno oba państwa niemieckie, podzieliła Jugosławia. W czasach nam najbliższych od Serbii oddzieliła się Czarnogóra. Poza Europą powstały na przykład Erytrea, Timor Wschodni, Sudan Południowy.
Tak jak w przyrodzie, tak w geografii politycznej nic nie powstaje z niczego. Aby nowe państwo mogło zaistnieć, musi zniknąć inne, w części lub w całości. Proces ten omawia profesor Norman Davies w książce pod intrygującym tytułem „Zaginione Królestwa”.
Czy słyszeliśmy kiedykolwiek o Alt Clud? Albo o Tolosie? A przecież państwa takie istniały, miały swoich władców, a zwyczajni ludzie prowadzili w nich swoje codzienne życie, dobijali interesów, zakładali rodziny... Davies chce wskrzesić pamięć o tym, co było historycznym i politycznym faktem.
„Królestw” w monumentalnym, prawie 900 stronicowym dziele jest w sumie osiemnaście. Celowo ująłem termin w cudzysłów, gdyż niektóre królestwami były tylko w przenośni. Związkiem Radzieckim nie rządziły żadne koronowane głowy, ale zgadzamy się, że przywódcy partyjni w swoim despotyzmie nie różnili się, a nawet przewyższali w swojej megalomanii carów – samodzierżawców. Niekiedy występuje jeszcze problem związany z nazwą – w historii pod słowem „Burgundia” kryje się wiele różnych organizmów z różnych epok. Istnieją spory, czy było to pięć, sześć, siedem, czy może więcej księstw lub królestw. Jak je wszystkie objąć w całość, znaleźć łączący je wspólny mianownik? Davies argumentuje, że każde z nich istniało – i zniknęło z mapy.
Żeby nie było zbyt sielankowo, odnoszę wrażenie, że zasłużony absolwent Oxfordu i profesor Uniwersytetu Londyńskiego z każdą nowszą książką popada coraz więcej dygresji związanych ze współczesną polityką. Niekiedy, tak jak w rozdziale o Wolnym Mieście Gdańsk, nawet specjalnie nie kryje się z tym, jaką opcję popiera. Prawo autora, ale osobiście sądzę że historyk, a nawet popularyzator historii powinien być w takich ocenach bardziej powściągliwy. Historia jest nauką uniwersalną, z pewnością można postarać się z wydarzeń przeszłych wyciągnąć wnioski dużo głębsze niż te odnoszące się bezpośrednio do rzeczywistości widzianej w telewizji. Czytając książkę chciałbym odpocząć od bieżącego dyskursu i przeniknąć zagadnienia innego rodzaju.
Powyższe zastrzeżenia nie skreślają jednak tego, co Davies uczy swoich czytelników w „Zaginionych Królestwach”. Czyż nie miło jest poznawać państwa, o których nigdy nie słyszało się w szkole? Dopiero z książki dowiedziałem się, iż samodzielna Karpato – Ukraina istniała tylko przez jeden dzień! A takich ciekawostek, „michałków” jest u Daviesa sporo i za nie jest on chętnie czytany.
Polecam książkę wszystkim zainteresowanym historią. Lektura zajęła mi prawie trzy miesiące, ale może Wy będziecie szybsi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz