Niniejszy blog w żaden sposób nie wyraża stanowiska jakiejkolwiek instytucji, partii, organizacji, a jedynie osobiste przemyślenia i poglądy autora. Nie jest też żadnym "oficjalnym blogiem", zrobiłem go po to by się dzielić z Wami wszystkim, co mnie interesuje. Życzę wszystkim miłego czytania!

sobota, 26 lutego 2011

Oni naprawdę mają talent!

     Takiej imprezy jeszcze nie było! 26 lutego 2011 r. uczniowie i nauczyciele ze Szkoły Podstawowej im. św. Jana Kantego w Bestwinie wykorzystali wszystkie możliwe środki, aby zorganizować jedyny w swoim rodzaju pokaz pod nazwą „Mam Talent”. Jednak w odróżnieniu od telewizyjnego pierwowzoru nikt z uczestników nie został odrzucony przez jury, każdy mógł zaprezentować gościom swoje umiejętności oraz zainteresowania. Dyrektor szkoły, pani Agata Rak punktualnie o godzinie 14.00 przywitała zebranych na sali gimnastycznej gości i zaprosiła do wspólnej zabawy.



Rozwijanie uczniowskich talentów nie byłoby możliwe bez zaangażowania pedagogów i instruktorów pracujących w szkole, w Centrum Kultury, Sportu i Rekreacji i innych ośrodkach, gdzie dzieci i młodzież uczęszczają na zajęcia. Toteż nie obyło się bez stosownych podziękowań.
Co zaprezentowali młodzi wykonawcy? Trzeba by było się raczej spytać czego nie zaprezentowali, bo zobaczyliśmy muzyków, sportowców, kabareciarzy, poetów, aktorów, tancerzy, słowem wszystko czego potrzebuje program telewizyjny nadawany w porze największej oglądalności. Ale to nie koniec. Integralną część imprezy stanowiły wystawy rękodzieła, zielników i modeli kartonowych urządzone w salach lekcyjnych. Była oczywiście możliwość zakupu prac uczniów oraz skorzystania z bufetu.







Mnogość wrażeń w tym wyjątkowym dniu przerosła najśmielsze oczekiwania – sama pani dyrektor przyznała, że choć na początku miała pewną tremę okazała ona się niepotrzebna. O wysokim poziomie widowiska świadczyły gromkie brawa i wyrazy uznania od gości. Oby któryś z absolwentów ZSP Bestwina wygrał kiedyś prawdziwe „Mam Talent” lub został zauważony w całym kraju lub nawet na świecie.


 
 
 
 
 

Kolorowy świat Olgi

Twórczość ludowa, uprawiana przez artystów - amatorów przeżywa obecnie swój renesans. Po okresie komunizmu, gdzie zdegradowano ją do roli „cepeliady”, teraz wychodzi z cienia i zdobywa sobie coraz więcej zwolenników, nie tylko na wsiach. Co ważne, zajmują się nią nie tylko ludzie starsi, lecz również dzieci i młodzież. Jedna z takich młodych artystek to pochodząca z Kaniowa Olga Tomanek.


            Urodzona w 1986 r. Olga, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego na kierunkach pedagogika ze specjalnością animacja społeczno – kulturalna i asystent osoby niepełnosprawnej to osoba stale pełna nowych pomysłów, które wciąż realizuje. Była wolontariuszką – najpierw w czechowickiej Świetlicy Profilaktycznej przy Towarzystwie Charytatywnym im. Ojca Pio, a później w Szpitalu Śląskim w Cieszynie. Bierze aktywny udział w organizowaniu finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ponadto pasjonuje się historią, muzyką i językiem migowym. Wolne chwile spędza spacerując na łonie przyrody.
            Jednak największa pasja Olgi to bez wątpienia malowanie na szkle. Pierwsze „szlify” w tym zakresie zdobywała już w wieku 11 lat uczęszczając na prowadzone przez znaną artystkę ludową Rozalię Szypułę kółko plastyczne przy Domu Kultury „Walcownia” w Czechowicach – Dziedzicach. Z tego wczesnego okresu twórczości pochodzą piękne wizerunki Matki Bożej i świętych. Olga malowała aż do ukończenia gimnazjum, niestety podczas nauki w LO im. M. Skłodowskiej – Curie w Czechowicach – Dziedzicach zabrakło jej czasu na swoje hobby. Powróciła do niego jednak już na studiach. Wraz z powstawaniem kolejnych obrazów (podobno w sumie jest ich ok. dwustu) pojawiła się nowa tematyka prac – pory roku, martwe natury, kwiaty...nie wszystko zgodne do końca z kanonami sztuki ludowej, ale na pewno przykuwające wzrok. Również Malwina, młodsza siostra Olgi próbowała swoich sił w tej dziedzinie.


Niełatwo jest stworzyć dobry szklany obraz. Po pierwsze dlatego, że maluje się po drugiej stronie tafli, odwrotnie niż na płótnie lub papierze. Po drugie, trzeba poznać podstawowe zasady obowiązujące ludowych artystów, m.in sztukę tworzenia ornamentów, malowanie tła, twarzy postaci i jeszcze inne niuanse. Po trzecie, ważne jest umiejętne dobieranie kolorów i mieszanie farb. W miarę ćwiczenia powstają jednak coraz lepsze dzieła, do perfekcji w ich wykonywaniu doszła p. Rozalia Szypuła. Olga twierdzi, że nigdy jej nie dorówna, jednak uczniom zdarza się przerastać mistrzów, więc kto wie, co przyniesie przyszłość... A rokowania są wyśmienite, świadczą o tym liczne nagrody przyznane młodej adeptce sztuki. Wśród nich można wymienić I miejsce w V Wojewódzkim Konkursie Malarstwa na Szkle, I miejsce w I Powiatowym Turnieju „Skarbiec Ziemi Bielskiej”, I miejsce w II Międzynarodowym Konkursie Szopek Bożonarodzeniowych, I miejsce w X Ogólnopolskim Konkursie „Twórczość dziecięca inspirowana sztuką ludową” , Nagrodę Specjalna Jury w X Konkursie Plastycznym dla Twórców Nieprofesjonalnych im. Pawła Wróbla i inne. Najnowszą wystawę pięknych obrazów możemy podziwiać w Muzeum Regionalnym im. ks. Zygmunta Bubaka.  Spotkanie z ich autorką odbyło się w dniu 25 lutego. 



piątek, 18 lutego 2011

Jaskiniowy dreszczowiec - Sanctum 3D

W Xanadu raz Kubiłaj - Chan
Pałac rozkoszy kazał wznieść:
Gdzie płynie święta rzeka Alf
Przez groty niezliczone w dal
Nim w ciemne wpadnie morze

 /Samuel Taylor Coleridge/

Nazwisko Jamesa Camerona, którym promowany jest będący właśnie na ekranach kin "Sanctum 3D" może być nieco mylące. Twórca "Avatara" jest bowiem w tym wypadku jedynie producentem, nie zaś reżyserem filmu. Niemniej, podobnie jak w "Avatarze" nie brakuje urzekających krajobrazów i spotkania z dziką przyrodą.
Fabuła filmu koncentruje się wokół wyprawy speleologicznej w głąb niezbadanego dotąd kompleksu jaskiń Esa'Ala w Papui - Nowej Gwinei. W wyprawie bierze udział kilkoro uczestników, w tym zasadniczy lider grupy - Frank oraz jego zbuntowany, 17 - letni syn Josh. I do pewnego momentu zanosi się na zwyczajny film przygodowy - ten moment to (żeby nie wchodzić za bardzo w szczegóły) pierwsze spotkanie ze śmiercią. Gdy tropikalny cyklon zaczyna zalewać jaskinię jest już tylko gorzej.
Położona w dużej części pod wodą jaskinia nie wybacza najdrobniejszych błędów. Tutaj nigdy za dużo dodatkowych latarek, baterii ani butli z tlenem. Zbyt długie włosy mogą wplątać się w linę, a rozszczelnienie przewodów w masce tlenowej to niemal pewna śmierć. Żeby przeżyć, trzeba podejmować czasem zupełnie niepopularne i niedemokratyczne decyzje, a niektóre zdarzenia pokazane na filmie zmieniają o 180 stopni punkt widzenia niektórych uczestników. 
Kto wydostanie się z tych niemalże piekielnych czeluści i kto będzie na tyle silny żeby pokonać kilkukilometrowa drogę do wyjścia? O tym przekonać się może każdy, kto obejrzy "Sanctum 3D". W tym miejscu nie będę zdradzał co dokładnie się wydarzyło, ktoś mógłby oskarżyć mnie o spoilerowanie czyli psucie potencjalnym widzom całej zabawy. Dodam jedynie, że w trójwymiarowych okularach czujemy się tak, jakbyśmy naprawdę zeszli pod wodę razem z nurkami.



piątek, 11 lutego 2011

Fascynacje Józefa Sadowskiego

Od 2 lutego do 31 marca w Muzeum Regionalnym im. ks. Zygmunta Bubaka w Bestwinie czynna jest wystawa starych radioodbiorników z kolekcji mgr inż. Józefa Sadowskiego. Serdecznie zachęcam do odwiedzenia tej wystawy, a tutaj zamieszczam tekst o panu Józefie, który kiedyś napisałem.


Radio to teatr wyobraźni, świat dźwięku, słów, muzyki. Wynalazek Marconiego (czy też, według innych historyków Nikoli Tesli) obecny jest w naszych domach, umila pracę, zabija nudę podczas długiej podróży. Pomaga pilotom i nawigatorom, oddaje nieocenione usługi w chwilach szczególnego zagrożenia, wojen, klęsk żywiołowych. Pomimo rozwoju telewizji i Internetu radio nadal dobrze się trzyma, ma swoich wielkich miłośników i wiernych przyjaciół. Jednym z nich jest pan mgr inż. Józef Sadowski z Bielska – Białej, radioamator, krótkofalowiec, kolekcjoner zabytkowych odbiorników oraz zasłużony harcerz. Swoje zbiory postanowił podarować naszemu Muzeum Regionalnemu licząc na to, że zostaną zachowane dla przyszłych pokoleń. Nie bez znaczenia dla takiej decyzji jest fakt, ze z Bestwiny pochodzi żona pana Józefa.
Wszystko zaczęło się już w 1938 r., sąsiad Sadowskich zakupił wtedy polskie lampowe radio „Allegro” firmy Elektrit. Słuchano go na ławie, pod ścianą domu, przy otwartym oknie. Z tego okresu pan Józef pamięta głównie audycje dziecięce i fascynację wnętrzem tajemniczej, grającej skrzynki. Szczęśliwe dzieciństwo przerwała jednak wojna i okupacja niemiecka. Za posiadanie radia groziły surowe kary, z wywózką do Auschwitz włącznie, toteż sprzęt chowano w ziemi, lub ukrywano w niedostępnych miejscach, na przykład w lesie. Tak było w 1944 r., gdy grupa chłopców rozciągnęła na wierzchołkach drzew antenę i nasłuchiwała na kryształkowym radiu własnej konstrukcji wieści o tym, że Polska żyje i walczy.
Mniej więcej od 1950 r., czyli rozpoczęcia nauki w Technikum Włókienniczym Józef Sadowski zaczął gromadzić stare odbiorniki, lampy oraz fachową literaturę. Radia zdobywał z różnych źródeł, często dostarczali mu je ludzie, którzy chcieli się pozbyć niepotrzebnego w ich mniemaniu „złomu”. A w obudowach często można było znaleźć gniazda myszy, różne inne małe zwierzęta i kilogramy brudu. Każda część została pieczołowicie oczyszczana i naprawiana. Żona p. Sadowskiego wspomina, iż pracował on tak długo, aż wskrzeszone radio w końcu zagrało.
Pasja pociągnęła za sobą uznanie w środowisku radioamatorów, wizyty na wystawach i nagrody. W odróżnieniu od innych hobbystów, kolekcjoner z Bielska przywoził ze sobą tylko polskie odbiorniki o dźwięcznych nazwach „Adagio”, „Sonatina”, „Kaprys”, Syrena”, „Wola”, „Koncert”, „Juhas”, „Stolica”. Prawdziwym rarytasem jest odbiornik tzw. systemu Marczewskiego. Na radiach się nie kończy, okazuje się że w kolekcji znajdują się także dawne telewizory, ale na razie muzeum nie ma odpowiednich warunków lokalowych by je pomieścić.
„Człowiek Renesansu” – to może nieco nadużywane w prasie określenie, ale trudno znaleźć inne wyrażenie oddające całokształt działalności Józefa Sadowskiego. Podczas gdy inni spędzają czas na oglądaniu seriali, on działa w związku krótkofalarskim i prowadzi harcerski zastęp rodzinny „Sokół”. Prospołeczna postawa została doceniona w specjalnym liście gratulacyjnym od Prezydenta RP, opisana w gazetach i czasopismach: „Świecie Radio”, „Źródle”, „Czuwaj” i „Magazynie Gminnym”.


 phm Józef Sadowski z przedszkolakami

Poniżej niektóre eksponaty z kolekcji Józefa Sadowskiego





Film z Muzeum Regionalnego


środa, 9 lutego 2011

Kino wojenne w rosyjskim wydaniu

               Obejrzałem nie tak dawno w telewizji „9 kompanię” Fiodora Bondarczuka. Mając w pamięci filmy takie jak „Pluton”, „Czas Apokalipsy”, „Full Metal Jacket” mogłem skonfrontować ze sobą filmowe przedstawienie wojen będących interwencjami zbrojnym. W wypadku USA – w Wietnamie, zaś ZSRR – w Afganistanie.
            Pierwsza na dobrą sprawę wysokobudżetowa rosyjska produkcja o tej tematyce nastawiona jest przede wszystkim na akcję. Niekoniecznie taką w stylu „Rambo”, bo są w „9 kompanii” także momenty bardziej refleksyjne, ale mocnych, „męskich” scen i lejącej się krwi nie brakuje. Szkolenie nieopierzonych rekrutów przez sadystycznego chorążego Dygałę przywodzi na myśl początek „Full Metal Jacket” Kubricka i sierżanta Hartmana z Marines. Zatem można się spodziewać przysłowiowego rzucania mięsem, poniżania młodych żołnierzy, łamania ich charakterów i tworzenia z nich maszyn do zabijania.
            Przed wypraniem mózgu każdy broni się na swój sposób. Jeden ucieka w świat sztuki, inni szukają ukojenia w seksie, niektórzy w alkoholu. Nade wszystko jednak wśród koszarowej kompanii ceni się lojalność wobec grupy – nikt nie wycofał przed odlotem do afgańskiego piekła.
            Na miejscu okazuje się, że obóz szkoleniowy to w porównaniu z realiami wojny szkółka niedzielna. Tutaj można urwać sobie nogę na minie założonej przez własne oddziały, zginąć w górskiej zasadzce albo stać się ofiarą ataku zamachowca-samobójcy. Wszak – jak powiedział jeden z filmowych oficerów – Afganistanu jeszcze nikt nigdy nie podbił. I nie podbiła go również osławiona „9 kompania”, choć do samego końca broniła przed mudżahedinami wzgórza 3234 w prowincji Chost.
            Pomimo, że filmowi zarzuca się wiele przeinaczeń i uproszczeń, tak jak filmy o Wietnamie pokazuje on okrucieństwo i bezsens wojny. Żołnierze Armii Radzieckiej walczą o utrzymanie w Afganistanie socjalizmu, a za następne dwa lata ich kraj nagle się rozpada - o weteranach nowa Rosja zapomina. Wielką politykę uprawiają rządzący, którym nie żal w rozgrywce na mapie świata poświęcać pionków – szarych żołnierzy najmniej interesujących się ideologią.


sobota, 5 lutego 2011

Tak rozumieć trzeba Jałtę...

Witam bardzo serdecznie w lutym. Po dość pracowitym okresie nareszcie mogę dodać kolejny wpis. Na początek chciałbym podzielić się kolejną już balladą Jacka Kaczmarskiego noszącą tytuł "Jałta". Wybrałem ją nieprzypadkowo, gdyż właśnie od 4 do 11 lutego (w roku 1945) w Liwadii koło Jałty odbywała się konferencja pokojowa Wielkiej Trójki, na której zdecydowano o powojennym podziale Europy, nowych granicach Polski, przesiedleniach, powstaniu ONZ i szeregu innych kwestii składających się na tzw. "ład jałtański" obalony na dobrą sprawę dopiero w roku 1989.
Kaczmarski w tym dość ironicznym utworze wyjaśnia, jaka była cena sojuszu aliantów zachodnich ze Stalinem. Ten ostatni, jak śpiewa artysta "dostał to, co chciał". Na ołtarzu ustępstw poświęcono Polskę, państwa bałtyckie i wiele innych krajów. Być może w ten sposób starano się uniknąć późniejszego konfliktu Zachodu z ZSRR, ale czy pragmatyzm  i polityczna kalkulacja naprawdę musiały wygrać z poczuciem lojalności wobec Polski? Do dziś zdania są podzielone i ocenę pozostawiam sumieniu czytelników, bo nie jest to blog ani stricte historyczny ani tym bardziej polityczny. Zapraszam do posłuchania i wyciągnięcia odpowiednich wniosków.

PS. Osoby wymienione w balladzie: "Lew Albionu" - Winston Churchill, "Kaleki Demokrata" - Franklin Delano Roosevelt, "Góral" lub "Gospodarz" to oczywiście sam Stalin.